Z życia Champions Team cz. II

Co nowego w Champions Team pod kątem ISQ? Niedużo, bo niedużo dzieje się w całym quizie. Co jakiś czas jeździmy wewnętrzne sparingi, w których formą bryluje przede wszystkim Falanga. W planie jest również organizacja kolejnej edycji turnieju liczącego najwięcej rund ze wszystkich w historii ISQ, czyli CeTe Cup. W tym roku najprawdopodobniej jednak cykl liczyć będzie mniej rund i bardziej będzie przypominać letni odpowiednik cyklu Grand Prix. Ponadto na jesień odbędzie się turniej z okazji XX-lecia istnienia Champions Team. Tak, tak, niedawno obchodziliśmy osiemnastkę, a teraz przyszła pora na dwudziestolecie. Kawał czasu.

Wraz ze startem sezonu żużlowego siłą rzeczy spadło zainteresowanie ISQ, obecnie niemal do zera. Jako, że nie mieliśmy jeszcze okazji, to w tym miejscu gratulujemy Fajrantom kolejnego złota. Duszkom gratulujemy dzielnej postawy, bo finał zdecydowanie nie był jednostronny. Buonom gratulujemy brązowych medali, choć sami z pewnością woleliby zdobyć je na torze, a nie przy zielonym stoliku. To jednak nie oznacza, że są niezasłużone.

Skoro mało dzieje się tu i teraz, to może pora na parę wspomnień. We wspominaniu rzeczy sprzed wielu, wielu lat, najciekawsze jest to, że każdy pamięta pewne rzeczy inaczej. Tak jest też z przebiegiem dwóch wyjazdów integracyjnych zawodników Champions Team, które miały miejsce w 2007 i 2008 roku. Wszyscy jednak jesteśmy zgodni, że wyjazdy były niezwykle udane. Na pierwszy z nich udała się następująca ekipa: Citas, Eric, Klecześ, MasTerek, Aszotek. Zakwaterowaliśmy się w pensjonacie „Wieloryb” we Władysławowie. Spodobało nam się na tyle, że rok później udaliśmy się w to samo miejsce, tym razem ekipą: Citas, Eric, Aszotek, Igła oraz gościnnie Domer. Jeszcze bardziej gościnnie do jednego z naszych pokoi dołączył poznany na dworcu Michał. Miał z nami jechać Klecześ (również o imieniu Michał), który ostatecznie o dziwo nie dostał urlopu w drugi dzień swojej nowej pracy, więc tym razem wynajęliśmy dwa pokoje po trzy osoby. Klecześ nie dojechał, zatem mieliśmy jedno miejsce wolne. Na dworcu zagadał do nas niejaki Michał, który również jechał do Władysławowa, ale nie miał lokum. Ktoś z nas wpadł na genialny pomysł, że skoro jeden Michał nie może, to drugi zostanie jego substytutem. W ten sposób zupełnie obcy koleś trafił do nas do pokoju. Tym samym mogę napisać jedno – redaktor Czekański często w swoich felietonach pisze o romantyzmie żużlowym minionych lat, więc ja tutaj także podsumuję to w ten sposób, że jak na dłoni widać było tutaj romantyzm i beztroskę młodzieńczych lat w naszym wykonaniu. Czyż wtedy nie było pięknie?

Aszotek.