O Fajrantach wie wszystko. Rozmowa z Pabołem

Wiecie jak powstało Fajrant Team? Pewnie nie. Przybliży Wam to Paboł, który o klubie i kulisach jego powstania wie wszystko. Zapraszamy do lektury.

Molken (Portal ISQ): Czy pamiętasz kiedy i w jakich okolicznościach powstało FT?

Paboł (Fajrant Team): Oczywiście, że pamiętam, aczkolwiek nie miałem udziału w samym powstawaniu tej drużyny. Wiem, że to było między sezonami czwartym i piątym, a FT powstało, według założenia, jako rezerwy Ekipy Remontowej, co jest teraz dość zabawne, jeśli się o tym pomyśli. Było dwóch quizowiczów z Lublina, Kilok i Kret. Kilok był trenerem Ekipy Remontowej, Kret został trenerem Fajrant Teamu. Ja trafiłem do FT w drugim z tych sezonów, w drugim meczu Fajrantów w historii odjechałem swój pierwszy oficjalny mecz.

– To był Twój pierwszy występ w oficjalnej lidze? Czy Twoje losy splotły się z FT od samego początku?

– Miałem okazję wystąpić w kilku towarzyskich zawodach na kilka tygodni przed tym debiutem, ponieważ wtedy dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak ISQ. Na forum kibiców żużlowych z Krosna powstał wątek, w którym poszukiwano osób do jazdy w Lidze Miast. Nie wiedziałem wprawdzie co to jest, ale zaciekawiłem się i zgłosiłem. Myślę, że z trzy sparingi zdążyłem odjechać przed tym jak trafiłem do FT.

– Czyli można powiedzieć, że jesteś weteranem FT z krwi i kości, bo byłeś w drużynie od samego jej początku. Kto z obecnej ekipy zaczynał z Tobą tworzyć podwaliny pod dzisiejsze FT? Kto najdłużej jest z Tobą w FT?

– W tym sezonie 05, czyli pierwszym ligowym dla Fajrantów, na pewno występowali ze mną Brzycho i Shaft. Mam nadzieję, że nikogo nie pominę, ale to chyba już wszyscy z obecnej drużyny.

– Trzech muszkieterów już mamy, ale szkielet dzisiejszego zespołu zaczął się formować właściwie niewiele później, bo mamy tu samych starych wyjadaczy.

– Po bardzo fajnym sezonie piątym, choć z przegranym barażem o awans do pierwszej ligi, odszedł z zespołu Kret, a do regulaminu wprowadzono przepis mówiący o tym, że bracia nie mogą jechać z jednego IP, co spowodowało odejście Brzycha do „Duchów”, więc w FT zostało bezkrólewie. Zgłosiłem się na trenera, choć nie lubiłem tej roli – umawiałem spotkania, zawodnicy nie przychodzili, choć obiecywali, a ja się tym wszystkim zniechęciłem, więc w trakcie sezonu szóstego oddałem trenerkę rybniczaninowi Peterowi i zrezygnowałem całkowicie z ISQ, odpuściłem quiz na dwa sezony. Kiedy jednak wróciłem na końcówkę sezonu ósmego, to pamiętam zmiany, które wtedy zachodziły. Od sezonu dziewiątego mieliśmy już zbliżoną ekipę do tej, którą mamy teraz. Był Brzycho, był Shaft, pojawili się Plonek i Bartass, więc było już całkiem blisko tego, co jest teraz.

– Zatrzymajmy się na chwilę przy temacie Brzycha i Shafta. Jak to jest, że obaj bracia, a także Wazza są nadal w naszym składzie, choć ostatni raz na czacie pojawili się najprawdopodobniej w 2004 roku.

– Ja ich odbieram jako honorowych członków Fajrant Teamu. Wiem, że najprawdopodobniej interesują ich już inne rzeczy, nie wyobrażam jednak sobie, żeby również na ich szyjach nie zawisł złoty czy jakikolwiek inny medal zdobyty przez nas w tym sezonie.

– Wrócę do tematu sprzed chwili, kiedy mówiłeś o tym, że ten szkielet powstał w sezonie dziewiątym. Jak to jest, że w czasie reaktywacji ISQ, po ośmiu latach nicości, Fajrant Team wrócił na tory ISQ w niemal niezmienionym składzie?

– To jest bardzo ciekawe pytanie, bo sama sytuacja jest radosna i budująca. Przez osiem lat niewiele myślałem o quizie, raczej byłem zdania, że nigdy się nie reaktywuje, że mamy inne czasy i inne rozrywki. Kiedy quiz powracał, pomyślałem sobie: „na jednym meczu będę, na drugim nie”, jednak dość szybko się wkręciłem. Wydaje mi się, że w zeszłym sezonie opuściłem tylko jedno spotkanie, więc życie zweryfikowało moje plany. Ludzie się wkręcili, mamy dużo „śmieszków”, niestety zbyt mało protestów, ale co zrobić.

– Ustalmy, że te osiem lat przerwy zaokrąglimy do jednej dekady. Mówiłeś o tym, że planowałeś spokojny udział w quizie, nie tak bardzo obowiązkową obecność. Jak to wygląda z perspektywy osoby, która trzydziestkę świętowała już jakiś czas temu, która musi wieczorem położyć spać dzieci, zostawić żonę i iść klikać na klawiaturze odpowiedzi na żużlowe pytania. Czy te emocje z wieku „szczenięcego” powracają, czy masz już większy spokój i luz?

– Generalnie podchodzę do meczów jako do rozrywki. Żona mi często mówi, że siedzę przed komputerem i nagle wybucham śmiechem, bo coś zabawnego wydarzyło się na czacie. Dla mnie to rozrywka, a że w ostatnim czasie większość spotkań wygrywamy, to zabawa jest lepsza gdy nam dobrze idzie. Póki co mnie to bawi i będę grał dopóki będzie mnie to bawić nadal. Mimo wieku nie myślę o zakończeniu kariery.

– Powiedziałeś jak Andrzej Huszcza i Piotr Świst po czterdziestce. Jak powiedziałeś, Fajrant Team ostatnio większość spotkań wygrywa, więc muszę zadać pytanie. Co się stało? Dziesięć lat temu, w 2012 roku nasza drużyna nie była najmocniejsza, a trzeba to przyznać uczciwie – była słaba. Ty wiedziałeś coś o żużlu, Plonek troszkę, Bartass troszkę, ja też troszkę, już wtedy Brzycho i Shaft nie za bardzo brali udział, a Fajrant Team kaleczył jako drużyna. Co ciekawe, kaleczyliśmy też po powrocie i nagle na przełomie lat 2020/2021 coś pękło i nagle z nas wszystkich wyszedł żużlowy potwór. Co według Ciebie się wtedy stało?

– Myślę, że wpływ na to miało kilka rzeczy. Pierwsza z nich – Cysu się pojawił. Podniósł poziom, ale nie chodzi tylko o to, że robi średnio dwanaście punktów, a ktoś inny robiłby sześć. Myślę, że dzięki niemu podniosło się zaangażowanie, robiliśmy więcej treningów, ja sam ułożyłem w zeszłym sezonie całą masę pytań, z tego co pamiętam to ponad dwieście. Układałem to, bo miałem ochotę, nie dlatego, że chciałem zdobyć jakieś punkty. Złapałem zajawkę i sprawiało mi to frajdę. I myślę, że wszyscy razem złapaliśmy taką zajawkę, taką radość. To spowodowało, że przykładaliśmy się do treningów, układania pytań i wzrosła wiedza i wiara we własne możliwości.

– Mógłbyś trochę więcej powiedzieć o naszych przygotowaniach? Układanie pytań to nie wszystko. Myślę, że opinia o naszym sukcesie jest trochę niesprawiedliwa, a ludzie związani z ISQ nie do końca wiedzą ile nas ten sukces kosztował pracy. Narracja Bad Company mówiąca o tym, że byli najlepszą drużyną, bo potknęli się tylko z nami, a wygrali wszystko inne jest dość niesprawiedliwa, bo nasz sukces to było nie tylko szczęście, ale też ciężka praca i zasłużone zwycięstwo. W pewnym momencie każdy zawodnik tworzył pytania, quizy, prowadził trening, żeby inni mogli ćwiczyć, mieliśmy treningi spisu, ostro pracowaliśmy na to złoto.

– Tak, to prawda. W pewnym momencie ruszyła lawina. Ludzie tworzyli pytania i w pewnym momencie było ich tak dużo, że zaczęliśmy je sobie zadawać na grupie na Messengerze, bo na codziennych wieczornych treningach nie było czasu, aby je zadać. Powstawały quizy internetowe, nawet ja zrobiłem jeden o Norwegach, choć nie wiem czemu akurat o nich. Krzysinho udostępnił listę obcokrajowców w polskich ligach w formacie Excela, Artur wysyłał swoje przepastne archiwa o zawodnikach w formie dokumentów Worda, cała drużyna się zaangażowała dość mocno i mam wrażenie, że właśnie dlatego, że wszyscy mieliśmy tę zajawkę. Przypomniał mi się świetny cytat Rogera Federera, który pasuje do nas idealnie. Kiedyś zapytano go dlaczego tak zdominował świat tenisa, a on odpowiedział: „może dlatego, że wszyscy którzy ze mną grali nienawidzili przegrywać, a ja po prostu kocham wygrywać”. Myślę, że takie mamy podejście, oczywiście z przymrużeniem oka. Wydaje mi się, że nawet kiedy jechaliśmy finał z Bad Company, to nawet gdybyśmy przegrali, to w sumie uważalibyśmy ten sezon za znakomity w naszym wykonaniu.

– Kontynuując temat finału – uchyl nam kulis tego jak wyglądała radość po zdobytym mistrzostwie.

– To jest ciekawa sprawa, bo generalnie czułem dużą satysfakcję, była radość, pogratulowaliśmy sobie, cieszyliśmy się, ale powiem szczerze, że myślałem, że będzie to większa euforia. Z perspektywy czasu patrzę, że bardziej podobał mi się cały sezon, kiedy razem spędzaliśmy wolne chwile, trenowaliśmy, jeździliśmy mecze, mieliśmy wiele radości, to było naprawdę fajne. Finał oczywiście wygraliśmy, ale gdybyśmy przegrali – nic by się nie stało. Ostatnie sześć, osiem tygodni były wyjątkowe, ten okres będę bardzo dobrze wspominał. Po samym finale wiele się nie działo, aczkolwiek wtedy złapałem jeszcze większą zajawkę. Splotło się to w czasie z moją wirusową kwarantanną i przymusowym pobytem w domu, więc zacząłem w hurtowej ilości pisać pytania na obecny sezon właśnie przez zajawkę z końcówki ostatniego.

– Nieświadomie chyba określiłeś istotę drużyny Fajrantów i nieświadomie po raz kolejny odpowiedziałeś na pytanie dotyczące powrotu do quizu w tym samym składzie po latach – my po prostu się lubimy niezależnie od wyników. Myślę, że tego możemy życzyć każdej drużynie, bo uważam, że gdyby nas skrzyknęli za kolejne dziesięć lat to i tak byśmy spotkali się na czacie, nie tyle, żeby wygrywać, co po prostu ze sobą pobyć.

– Tak, bardzo to ładnie ująłeś, zgadzam się.

– Dziękuję, staram się dopasowywać do swoich rozmówców! Wrócimy teraz do innych tematów. Mówiliśmy o tym, że za dziesięć lat i tak się skrzykniemy, ale wymiana pokoleniowa następuje nieuchronnie. Brzycho i Shaft usunęli się w cień, a w ostatnich sezonach dołączyli do nas niezwykle utalentowani Krzysinho i Sasla. Jakim cudem udało nam się wyłowić dwóch najlepszych juniorów ostatnich sezonów, skoro przed długą przerwą nie mieliśmy szczęścia do nowego narybku?

– Wiesz co, świadomie lub nie, zmuszasz mnie, żebym teraz zaczął chwalić Plonka (śmiech).

– To nie było tego pytania. Nasz trener jest słaby (śmiech).

– (śmiech). Tak naprawdę to Plonek robi bardzo dobrą robotę z rekrutacją. Krzysinho teraz nie jeździ, ale Sasla wygrał ostatnio Złoty Kask, więc to jest top. Nie tylko oni, było kilka innych postaci, które zgłosiły się do ISQ, jednak tu nie zostały bo gdzieś nie złapały tej „zajawki”, dostały w lidze rezerw szansę. Plonek aktywnie się wykazuje, ciągle szuka i rekrutacyjne sukcesy trzeba mu zapisać.

– Dość pytań dla weterana o drużynie, poznajmy Cię bliżej. Kim jesteś, czym się zajmujesz, komu kibicujesz? W skrócie – kim jest Paboł?

– Zacznę od ostatniej kwestii – kibicuję krośnieńskim drużynom, choć one często zmieniały swój szyld. Czy to był KKŻ, KSŻ, KSM czy teraz Wilki to kibicuję, choć teraz to kibicowanie jest z dystansem. Nie przeżywam tych spotkań za bardzo, oczywiście życzę wygranych, ale jeśli przegrywają, to wzruszam ramionami i przechodzę do innych zajęć. Co ja robię w życiu? Od bardzo dawna pracuję w branży IT i tak bym zostawił ten temat nie wchodząc w szczegóły. Oprócz tego mieszkam od szesnastu lat w Krakowie, mam żonę i czwórkę wspaniałych dzieci.

– Czym dla Ciebie jest ISQ?

– Pierwsze słowo, które przyszło mi do głowy to rozrywka, ale to chyba nawet za słabe określenie. Człowiek spędził w ISQ, nawet z tą długą przerwą, spędził już parę ładnych lat, poznał mnóstwo świetnych ludzi, to jakaś część… życia to znów zabrzmi zbyt doniośle, jednak to jest coś więcej niż rozrywka. ISQ jako instytucja bym powiedział. Najbardziej doceniam fakt, że poznałem tu sporą liczbę bardzo wartościowych osób.

– Jaki jest Twój największy sukces w quizie?

– Nie no, nie mogę powiedzieć nic innego – mistrzostwo z Fajrantami. Nie mogę powiedzieć inaczej. Z indywidualnych sukcesów, co przypomniał przed zawodami Grand Prix w zeszłym sezonie Plonek, zdobyłem dawno temu Indywidualne Mistrzostwo Rawicza (śmiech), więc możemy tak uznać. Byłem w Złotym Kasku, byłem na drugim i trzecim stopniu podium, ale Mistrzostwo Rawicza i drużynowe z Fajrantami wygrałem. Ale takim największym sukcesem jest pokonanie Aszotka w biegu, w którym sędzią był Aszotek.

– Abstrahując od sukcesów – jakie jest Twoje najlepsze wspomnienie związane z quizem?

– Nie wymyślę tu nic oryginalnego. Ostatni sezon i mistrzostwo przebiło wszystko.

– To inaczej – jakie jest Twoje najgorsze wspomnienie z naszą zabawą?

– Niestety takie wspomnienie mam od razu. To był dziesiąty lub jedenasty sezon. Wtedy w pierwszej lidze było osiem drużyn, które przed play-offami dzielono na dwie czwórki, w których rozgrywano dwumecze. Podobnie jak kiedyś w Ekstralidze. Fajrant Team po trzynastu kolejkach zaciekle walczył o czwarte miejsce. Wtedy nie miałem Facebooka, nie było Messengera, komunikowaliśmy się ze sobą SMSami lub Gadu-Gadu. Ja wtedy pomyliłem datę decydującego o awansie do najwyższej czwórki meczu. Myślałem, że mecz jest dzień później. Tego samego dnia zdarzyło mi się zostawić telefon w pracy. Jeden jedyny raz. Kiedy przyjechałem do domu i stwierdziłem, że go nie mam – trudno, wtedy to nie był jakiś smartfon tylko najzwyklejszy telefon, więc i tak go nie używałem oprócz rozmów, więc stwierdziłem, że następnego dnia wezmę go po prostu z pracy. Sytuację ratowałoby Gadu-Gadu, ale w ogóle nie włączyłem komputera. Mecz się odbył, Fajranci minimalnie przegrali, nie awansowali do czwórki, a następnego dnia po powrocie do pracy podchodzę do biurka, leży mój telefon, patrzę, a tam nieodebrane połączenia, SMSy o treści „gdzie jesteś, mecz się zaczyna”. Wszedłem na forum, mecz się odbył, a ja myślałem, że to dzień później. Kosztowało to nas awans do czwórki.

– Odbiłeś to sobie parę lat później, spokojnie. Jedziemy dalej. Jaki jest Twój ulubiony zawodnik, zarówno żużlowy, jak i z quizu?

– Żużlowych bohaterów mam dwóch z czasów dziecięcych: Laszlo Bodi i Tomasz Gollob. Obecni zawodnicy już mnie tak nie „jarają” – trochę inaczej na nich patrzę, doceniam klasę różnych sportowców, ale żadnemu już tak szczególnie nie kibicuję. Jeśli chodzi o ISQ, to moim ulubionym quizowiczem jest VanPraag, któremu bardzo życzę złota w najbliższym finale IM.

– Musisz rozwinąć część o VanPraagu.

– Wiesz co, VanPraag to jest taki gość, że kiedy Fajrant Team miał dość średnią opinię i uważano nas za awanturników i prostestujących, to on był osobą, którą uważano za jedyną normalną w całej bandzie. Artur wiele razy pisał na forum, nigdy się od nas nie odciął i zawsze nas wspierał. Robił to w taki sposób, że nie znajdziesz wśród graczy ani jednej osoby, która go nie lubi. Zdobywał zawsze respekt i to mi imponowało i imponuje w jego postawie.

– Nie wiem czy pamiętasz taką sytuację, to mogło być z dziesięć lat temu kiedy Artur do nas dołączył, ale z Plonkiem podejrzewaliśmy, że VanPraag to multikonto Aszotka. To był czas początków Facebooka, nie każdy go miał, trudno było zweryfikować niektóre osoby, a nagle pojawił się gość z Zielonej Góry, który znał odpowiedzi na pytania o lata pięćdziesiąte czy sześćdziesiąte – coś nie pasowało.

– Nie pamiętam tego, ale rzeczywiście był taki okres, że kiedy Aszotka trochę poniosło, to atmosfera w całym quizie zrobiła się bardziej podejrzliwa, dokładnie tak jak ostatnio.

– Lecimy dalej – Twój pierwszy mecz żużlowy.

– Oczywiście, że pamiętam. Siódmy lipca 1991 roku, KKŻ Krosno – Ostrovia Ostrów Wielkopolski. Miałem pięć lat, z samego meczu niewiele pamiętam, choć wiem, że byłem z moim tatą i bratem. Siedzieliśmy na drugim łuku i przed oczami mam obraz Bogdana Ciupaka, który po defekcie prowadzi motocykl po murawie. Wiele razy wracałem do tego meczu, zaglądałem na „rlacha” czy do programu, to był mój pierwszy mecz, choć nie ostatni w sezonie 1991 i tak to trwa od tego czasu.

– Wyrywkowe sprawdzenie wiedzy quizowicza – kto zdobył w tym meczu najwięcej punktów?

– Bodi, Surowiec i Kovacs po czternaście dla Krosna, dla Ostrovii jedenaście w sześciu Franciszek Jaziewicz.

– Jesteś niemożliwy. Jaki był najlepszy bieg żużlowy jaki widziałeś? Może być na żywo, ale też w telewizji czy internecie.

– Opowiem o tym, który widziałem na żywo. Też byłem dzieckiem, a ten bieg zmienił losy meczu. Sezon 1994, ani KKŻ ani Iskra nie walczyły o awans, ale był taki mecz, w którym Krosno przegrywało 41:43, a w piętnastym biegu jechali Bodi i Głogowski przeciwko parze Brucheiser i Saitgariejew. Iskra wyszła na 5:1 ze startu, ale na dystansie doszło do przetasowań, zanosiło się na 4:2 dla Krosna i remis w meczu, jednak na ostatnim łuku Brucheiserowi zdefektował motocykl, Bodi go wyprzedza, jest 5:1, Krosno wygrywa, na stadionie wybucha euforia.

– Barwa głosu Ci się zmieniła kiedy o tym opowiadałeś, widać że radosne wspomnienia sprzed trzydziestu lat nadal w Tobie siedzą.

– Niestety nie mogę znaleźć żadnego materiału z tego spotkania. Królestwo oddam za jakieś wideo z tego meczu.

– Wracamy do ISQ – jaki jest Twój ulubiony doparowy, z kim Ci się najlepiej jeździ?

– Wiesz co… chyba z Bartassem. W ostatnim sezonie najwięcej razem jeździliśmy i najlepiej mi się z nim jeździło. Ostatnio również jechałem z Cysem i świadomie zrobiłem pewną próbę. Nie czytałem pytania, nic nie pisałem, czekałem na to co on napisze i spisałem po nim. Wygraliśmy 5:1, także strategia mi przypasowała, ale ostatecznie chyba najbardziej lubię jeździć z Bartassem.

– To już wiesz dlaczego ja lubię jeździć z Cysem (śmiech). Co sądzisz o Wazzy?

– On mnie zaskoczył najbardziej podczas Grand Prix o… Grand Prix. Wazza miał łatkę spisywacza, wiele razy pisał, że nim nie jest, ale tutaj rzeczywiście znalazł niszę, gdzie jest mocny.

– Dlaczego Antonin Svab jest najlepszym żużlowcem na świecie?

– Bo jeździł w Falubazie, nie?

– Dokładnie! Ostatnie pytanie. Z czym kojarzy Ci się Tampere?

– Gollob, Tampere. Pamiętam, że śmieszkowaliśmy zawsze o tym „Gollob Tampere” i na którymś z treningów ktoś zadał o to pytanie, a ktoś trafił odpowiedź dopiero po podpowiedzi.

– Wyczerpałem pulę pytań, miało być piętnaście minut, wyszło ponad pół godziny, dziękuję Ci za rozmowę Paboł.

– Dziękuję pięknie!