Kategoria: Moje subiektywne TOP5

Moje subiektywne TOP5 (10) – Igor

W poprzednim sezonie wystartował na Portalu ISQ cykl “Moje subiektywne TOP 5”. W nim zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

W dziesiątej odsłonie cyklu zawodnik Black Sox – Igor.

5. Tomasz Gollob – Nie miałem okazji długo go podziwiać, bo mimo tego, że byłem na żużlu jako dzieciak w latach 90 kilka razy, to chodzić regularnie zacząłem w połowie 2002 roku, więc raptem rok z hakiem miałem okazję już jako pasjonat żużla oglądać  Tomka w bydgoskich barwach. Jednak co by nie mówić, to głównie przez niego było wtedy zainteresowanie żużlem w Bydgoszczy, bo wiadomo było, że większość sukcesów i złote lata zawdzięczamy głównie jemu. Jak każdy ówczesny jego fan podziwiałem szczególnie jego jazdę parową, to było coś niesamowitego.

4. Michał Robacki – Mam duży sentyment do tego zawodnika, prawie całą karierę spędził w Bydgoszczy. Do dziś pamiętam mecz (bodajże z Włókniarzem). Remis po 14 wyścigach, Robacki wygrywa z Jonssonem  5:1, po czym mdleje po przekroczeniu mety. Z tego co sam później mówił cześć wyścigu jechał na bezdechu, ogromne poświęcenie, dosłownie ryzykował życiem w tym momencie. Takich sytuacji było dużo więcej, gdzie z kontuzjami wsiadał (przy jednej z kontuzji wręcz musieli ludzie pomagać mu wsiąść na motocykl ) i jeździł w meczach. Szacunek za to, ile zdrowia zostawił dla Polonii. Do dzisiaj wiem że jest stałym bywalcem na meczach, a nawet sponsorem klubu, ponieważ jest właścicielem małej sieci pizzerii.

3. Wiktor Przyjemski – Jak wie każdy kto interesuje się żużlem, jest to spory talent. Ostatnio tak duże zaangażowanie i oddanie zespołowi widziałem właśnie u Robackiego. Chociażby płacz po ostatnim meczu z Rybnikiem, gdzie Polonia odpadła i ogłosił swoją decyzję o odejściu, które miało nastąpić tylko w przypadku braku awansu, świadczy o tym że mocno stawiał na to, by zostać w rodzinnych stronach, ale każdy zrozumiał jego decyzję. Jest za młody by dalej siedzieć w 1 lidze, gdzie osiągnął już wszystko co mógł. Na ten moment zaznacza on jak i jego manager że chcą szybko wrócić do Bydgoszczy. Tylko czy Bydgoszcz szybko wróci do ekstraligi już nie jest takie pewne.

2. Nicki Pedersen – Mimo że nigdy nie reprezentował Polonii, lubię go, jego charakterek i styl jazdy, który do niedawna był bardzo agresywny. Uważam, że jest wielką ikona tego sportu, wielkim profesjonalistą z bardzo mocną psychiką. Doskonale wiedział, że nie cieszył się dużą sympatią wśród kibiców, a także zapewne wielu zawodników, ale po prostu wsiadał i robił swoje. Mam oczywiście wątpliwości co do jego ostatniego sezonu w Grudziądzu i tych słynnych defektów, ale nie zmieni to tego, że jest legendą. Bardzo liczyłem, niezależnie od formy sportowej, że w tym sezonie zobaczę go w Bydgoszczy. Była to najprawdopodobniej ostatnia taka możliwość, ale nie udało się.

1. Andreas Jonsson – Przed sezonem 2004, po odejściu braci Gollobów, a także między innymi Lorama, mając w składzie chociażby 2-ligowców z upadającej Warszawy, wielu stawiało, że Bydgoszcz jedyny mecz jaki wygra, to może u siebie z Rybnikiem. Pozyskano wtedy Andreasa który był solidnym zawodnikiem, ale nie materiałem na zastąpienie Tomka Golloba. Zdziwienie było ogromne, jak wykręcił rekordową średnią, przez cały sezon nie przyjeżdżając na metę ani razu jako ostatni. Uważam, że uratował on wtedy klub przed upadkiem i dzięki niemu jeszcze kilka dobrych lat Polonia mogła jeździć w ekstralidze, a rok później zdobyć nawet srebro. Wielu kibiców, w tym i ja uważało że bez Tomka Golloba czeka nas wiele lat marazmu, a tu się okazało zupełnie inaczej. Przy pierwszym spadku pozostał w klubie, gdzie spokojnie mógł znaleźć sobie klub ekstraligowy. Był związany z miastem (słynny napis I love Bydgoszcz na kevlarze), spotykał się z uczniami w szkołach, czy też na różnych zorganizowanych imprezach. Szkoda mi, że zarówno on, jak i Tomek Gollob nie zakończyli kariery w bydgoskich barwach.

Moje subiektywne TOP5 (9) – Sasla123

W poprzednim sezonie wystartował na Portalu ISQ cykl “Moje subiektywne TOP 5”. W nim zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

W dziewiątej odsłonie cyklu zawodnik Fajrant Team – Sasla123.

5. Cameron WoodwardPrzyszedł do Lublina w trakcie sezonu 2011. O ile pierwsze spotkanie miał niemrawe, bowiem zdobył 7-8 punktów, to w następnych meczach pokazał że jest liderem lubelskiego zespołu. Szybko stał się ulubieńcem lokalnej publiczności, którą cieszył jazdą w zasadzie do sezonu 2013. Waleczność na trasie i rozegranie pierwszego łuku, to go cechowało. Niestety zmiany regulaminowe – obligatoryjny komisarz toru w I lidze – i ogólny stan nawierzchni toru przy Alejach Zygmuntowskich 5 skutkowały że w sezonie 2014 był cieniem dawnego Cama. Nie potrafił odnaleźć się na twardych torach. Natomiast odniesiona kontuzja w ostatnim spotkaniu z Lokomotivem Daugavpils, w zasadzie zakończyła jego karierę. Jednakże w mojej pamięci pozostaje na zawsze walka z Peterem Ljungiem w sezonie 2013 gdzie po walce przez trzy okrążenia pozbawił Szweda dwóch punktów, wobec czego lubelska drużyna wygrała bieg w stosunku 5:1.

4. Paweł MiesiącJego występy w Lublinie należy podzielić na dwa rozdziały. Najpierw od 2011 r. do 2013 r., a potem od 2017 r. do 2020 r. Waleczność, często aż za brawurowa jazda, nieustępliwość i kolejno zdobywane skalpy uczestników GP w sezonie 2019, to jest to za co go zapamiętam. Dla Łełka nie było ważne, czy obok niego na starcie stoi Zmarzlik, Doyle bądź Vaculik. Jak dobrze wystartował, to był w stanie pokonać każdego, a przy słabszym starcie nie ustępował i potrafił z 3 pozycji awansować na 1, co udowodnił w pierwszym biegu sezonu 2019. Zresztą, cytując pewnego komentatora z Canal+ – „Paweł Miesiąc ostatni raz zamknął gaz w 1997 r. gdy była awaria elektrociepłowni”. Szkoda tylko zmarnowanego sezonu 2020, gdy rotowano nim i Jakubem Jamrogiem po zakontraktowaniu Jarosława Hampela.

3. Lee Richardson – Na żużel chodzę od 2001 roku, a Lee który podpisał kontrakt na starty w sezonie 2003 był dla mnie pierwszym „powiewem wielkiego żużla” w Lublinie. Na torze przy Al. Zygmuntowskich był w stanie pokonać każdego, łącznie z Nicki Pedersenem, który w tym sezonie został Mistrzem Świata. Niekwestionowany lider lubelskiej drużyny w 2003 r., a jedynie zmiany regulaminowe które zablokowały starty zawodników z cyklu GP w niższych ligach uniemożliwiły jego występy w Lublinie pomimo podpisanej umowy na 2004 r. Mimo tego, cały czas żyłem nadzieją, że jeszcze zobaczę Lee w lubelskich barwach. Niestety to już się nie stanie.

2. Andreas Jonsson – Jeden z ojców awansu do Ekstraligi w 2018 r. Przyszedł do Lublina w zasadzie w ostatniej chwili, gdy pewien wielokrotny mistrz świata doznał nagłej migreny na widok diamentów. O ile Lee Richardson był wyłącznie uczestnikiem cyklu GP, to Jonsson był drugim zawodnikiem na świecie. Dla większości lubelskich kibiców kojarzony głównie z telewizji, gdzie transmitowano zawody GP czy Ekstraligi. Człowiek z innego świata. Mądra jazda na trasie, walka do samego końca, umiejętność wykorzystania każdego fragmentu toru – za to go pamiętam. Kto wie, jakby potoczyła się jego dalsza kariera gdyby nie wypadek w pierwszym meczu sezonu 2019. Aczkolwiek w samej jego końcówce pokazał, że pomimo kontuzji z początku sezonu umie jeździć, bowiem w bardzo ważnym spotkaniu ze Stalą Gorzów wygrał bieg pokonując Zmarzlika, a zwycięstwo w tym meczu za trzy punkty skutkowało przynajmniej bezpośrednim utrzymaniem.

1. Jarosław Hampel – Oczywiście mógłbym dać na pierwsze miejsce Tomasza Golloba czy Bartosza Zmarzlika, ale zdecydowałem się umieścić na tej pozycji Małego. To był czerwiec 2020 r. Gdzieś pomiędzy pierwszą, a drugą falą COVID-19. Sprawdzam odruchowo telefon, a tam powiadomienie z aplikacji PGE Ekstraligi – Jarosław Hampel w Lublinie. Zadałem sobie od razu pytanie – „to jakiś żart czy sen”, zwłaszcza że mówiono o nim jako o potencjalnym wzmocnieniu Rybnika. Włączam Facebooka i na profilu klubu informacja o kontrakcie z Hampelem. Przyznam, że długo byłem w szoku. Zresztą nie tylko ja. Kolejny zawodnik z wspaniałą przeszłością, a i po różnych przejściach związanych z kontuzjami. Zwłaszcza po tej z 2015 roku, która być może pozbawiła Małego kolejnego medalu Mistrzostw Świata być może z najcenniejszego kruszcu. Swoje pierwsze kroki w ligowym żużlu stawiał przy Hansie Nielsenie, a po zakończeniu kariery przez Profesora z Oxfordu był jednym z liderów pilskiej Polonii. Później kontrakty we Wrocławiu, Lesznie, Zielonej Górze i znowu Lesznie. Po podpisaniu kontraktu w Lublinie od początku był solidnym punktem zespołu, przynajmniej w spotkaniach domowych, jednakże głównie opierał swoje wyniki o dobre starty a sprzęt którym dysponował nie zawsze na to pozwalał. Przełom przyszedł 1 maja 2022 roku podczas meczu na Motoarenie. Drużyna Motoru osłabiona wobec braku Dominika Kubery, a do tego pamiętne ZZ za rodaków Fiodora Dostojewskiego. Hampel początek sezonu miał bardzo niemrawy, a wraz z znajomymi czekającymi w kolejce do wejścia na sektor gości mieliśmy nadzieję chociaż na jedno czy dwa zwycięstwa biegowe Małego. Jak było każdy wie, a remedium na kłopoty była zmiana dostawcy silników. Z biegiem sezonu oglądaliśmy zupełnie innego sezonu zupełnie innego Jarosława. Jak z najlepszych czasów GP. Szybki ze startu, odważny na trasie. Nazywany przez redaktora Noskowicza – Generałem Jarosławem Hampelem. Podobnie i w tym roku w fazie play-off. Niestety, słabsza runda zasadnicza w sezonie 2023 zadecydowała o tym, że Małego nie będzie w Lublinie w 2024 r. Dobry duch zespołu, a dwa złota dla Motoru to była w dużej mierze jego zasługa. Będzie go brakowało, aczkolwiek dotychczas wybory Prezesa Kępy broniły się.

Moje subiektywne TOP5 (8) – Vaikai

W poprzednim sezonie wystartował na Portalu ISQ cykl “Moje subiektywne TOP 5”. W nim zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

W ósmej odsłonie cyklu zawodnik Red Sox – vaikai.

Zostałem poproszony o wytypowanie swojego subiektywnego top 5 żużlowców i takoż czynię. Mój top 5 będzie skrajnie subiektywny, bo kierowałem się raz, że tropem lubelskim, a dwa wybierałem bohaterów mojego dzieciństwa (z jednym wyjątkiem). Niekoniecznie dali najwięcej tej drużynie patrząc na całą historię lubelskiego żużla, ale z różnych powodów zapisali się jakoś w moim dziecięcym umyśle. Zapraszam zatem na podróż przepełnioną filtrem mojej osobistej nostalgii i z góry przepraszam za przekłamania, które owa nostalgia poczyniła w moich wspomnieniach.

5. Joonas Kylmaekorpi – nie ukrywam – musiałem sprawdzić, który to był sezon, ale tego gagatka to ja doskonale pamiętam. Rok 2005 był dla Lublina rozczarowujący. W 2004 do końca walczyliśmy w barażach o ekstraligę, natomiast w następnym sezonie z Koziołków jakby uszło powietrze. Pierwsze sześć spotkań to jeden remis, a tak wszystko „w ryj”. Na tyle kiepsko to wyglądało, że w trybie awaryjnym został sprowadzony do drużyny sympatyczny Fin, o którym mowa wyżej. W swoim debiucie na lubelskim obiekcie, w przegranym starciu z Gorzowem walnął 18 z bonusem w 7 startach. Co tu dużo mówić – oczarował on swoją jazdą nie tylko lubelskich kibiców (aczkolwiek oprócz zachwytów to na forum zuzel.info toczyła się również zażarta dyskusja nad „poprawnością” jego techniki jazdy), ale jeszcze bardziej trzynastoletniego mnie. W swoim charakterystycznym czerwonym kevlarze i walecznym stylem jazdy wyglądał na gościa z zupełnie innej planety. W tym jednym spotkaniu widziałem chyba całą paletę możliwych ataków w żużlu. Pamiętam nawet, że jak tylko wróciłem po tym meczu do domu, to od razu zadzwoniłem do swojego kolegi i opowiadałem jakiego to kosmitę spotkałem na Zygmuntowskich, świetne wspomnienie. Na youtube zachował się nawet jeden bieg z tamtego meczu – podsyłam dla chętnych https://www.youtube.com/watch?v=u8autSHQ4Vo. Swoją drogą lubelski stadion dawno nie widział takich pustek na trybunach :). Ze statystycznego obowiązku – Joonas wystąpił jedynie w sześciu meczach, za to wykręcił fajną średnią 2,4. Może nie zaznaczył się mocniej w historii klubu jak chociażby Peter Karlsson w 2004 roku i nie wypełnił do końca tej pustki po nim, ale przywiózł cenne punkty i trwale odcisnął swoje piętno w moich wspomnieniach.

4. Sean Wilson – kolejny zawodnik to jeszcze większa efemeryda jeśli chodzi o lubelski żużel. Rok 2000 i czasy LKŻ Lublin to czasy szeroko pojętego dziadostwa. W tym anturażu na lubelski owal zstąpił człowiek tym razem nie z innej planety, a z innego wszechświata. Parszywym urokiem tamtych czasów było m.in. to, że stranieri jeździli raczej w wybranych meczach niż w całym sezonie. Sean Wilson nie był wyjątkiem, a szkoda. Dwa występy, łącznie 11 biegów, średnia 3,0. Przyjechał i przeszedł grę. Nie wiem czy u was też fotografowie pod stadionami sprzedawali żużlowe zdjęcia, ale u mnie tak. Po jednym z tych dwóch meczów, na których byłem użyłem wszelkich znanych mi zdolności, żeby namówić tatę na kupno zdjęcia Seana Wilsona. Takiego gwiazdora musiałem mieć w zagubionej już niestety kolekcji ;). Jako ciekawostkę mogę przytoczyć wpis z żużlowego forum – anegdotę, którą podzielił się były prezes Jarosław Siwek: „Raz mieliśmy takiego zawodnika. Przyjechał w sobotę przed meczem. Zrobił dwa kólka w południe i tyle, dalej do hotelu. Umówiliśmy się na ósmą wieczorem na starym mieście. Przychodzę, patrzę i mnie zatkało, on już ćwiczy piąte piwo. No ale nic, myślę sobie, zaraz trzeba się będzie zbierać. A gdzie tam. Jego kompania nabierała dopiero ochoty na zabawę. Przy dzięsiatym wziąłem się na odwagę i mówię dosyć! A on do mnie tak. Ty masz swoje obowiązki to ich pilnuj. Ja mam swoje i je wykonam. Wypił piętnaście browarów i mówi, że jutro zrobi pietnaście punktów. Ja przerażony myślę – akurat. Zrobił OSIEMNASCIE w sześciu startach z najlepszym zespołem wtedy”. Cóż – Terminator nie tylko na torze :).

3. Lee Richardson – Sean Wilson był przez chwilę, ale pierwszym obcokrajowcem w lubelskich barwach, z którym byłem emocjonalnie związany to właśnie Lee Richardson. Praktycznie nie zawodził, totalny szef i pewniak na dwucyfrówkę. Śmiało można powiedzieć, że lubelska legenda, chociaż znowu – tylko jeden sezon. Jednocześnie z Lee Richardsonem wiąże się moje pierwsze „żużlowe” załamane serce. 21 września 2003 rok – ostatni mecz rundy finałowej ze Stalą Gorzów – Lee podpisuje kontrakt z lubelską ekipą na starty w sezonie 2004. Niespełna dwa miesiące później żużlowa centrala przyklepała regulamin zatrudniania zawodników, w którym znajdował się skrajnie niekorzystny zapis o zakazie startu dla stałych uczestników Grand Prix w 1 lidze żużlowej. Lee otrzymał stałego „dzikusa” na sezon 2004 i tym samym jego sukces uniemożliwiał starty w barwach Koziołków. Totalnie mnie to załamało i dało nauczkę życiową, że ten świat to jednak nie jest sprawiedliwy ani trochę. W tej współpracy grało wszystko – Lee nie tylko przywoził praktycznie same trójki, ale też był dobrym duchem tej drużyny w parku maszyn i na torze. W tamtym czasie czuło się, że w tym mieście tworzy się coś wielkiego, a Lee w tej talii będzie asem. Niestety rzeczywistość mocno zweryfikowała te nadzieje i przez długie lata ekstraliga dla Lublina była niedostępna. Były jeszcze co prawda przebąkiwania, że może Lee wróci jak awansujemy, ale czas pokazał, że nasze drogi nigdy już się nie przecięły, a sam zawodnik niestety musiał przedwcześnie pożegnać się z tym światem. Cóż, dwa punkty zwrotne w tej historii – raz poszło w złą stronę, a raz najgorszą. Tak jak wyżej pisałem: dwa skojarzenia, dwie nauczki, dwa razy zobrazowane powiedzenie, że życie i świat nie są sprawiedliwe. Niemniej jednak najbardziej w tym wszystkim szkoda świetnego żużlowca i człowieka.

2. Dominik Kubera – chciałem wyróżnić też kogoś z tej najnowszej historii lubelskiego żużla i tu wybór padł na Dominika Kuberę. Swoją waleczną jazdą wiele radości dał Robert Lambert, do ekstraligi wprowadzał nas Andreas Jonsson, ważną postacią już w najwyższej klasie rozgrywkowej był chociażby Mikkel Michelsen, a renesans Pawła Miesiąca był czymś wspaniałym, niepojętym i kluczowym w utrzymaniu ekstraligowego stołka. Ale mam takie poczucie, że Dominik Kubera to coś więcej. Mimo że nie jest „lubelski” to jednak po tych trzech sezonach ciężko wyobrazić mi sobie tę drużynę bez niego. Rozwija się razem z zespołem, potrafi jeździć widowiskowo i inteligentnie, a ten szybki powrót po kontuzji był niesamowity. Nowa lubelska era ma na pewno twarz Jakuba Kępy, ale jeśli chodzi o zawodników to podświadomie odnoszę wrażenie, że tym najważniejszym elementem układanki jest Dominik. Nie łudzę się, że resztę swojej kariery spędzi w Lublinie, bo różnie się życie toczy, ale wierzę, że bezdyskusyjnie pewnego dnia Dominik będzie symbolem wspaniałych żużlowych czasów dla Lublina, nie tylko w mojej głowie, ale również w powszechnej opinii całego środowiska.

1. Jerzy Mordel – legenda. Trochę mi żal, że załapałem się na końcówkę kariery Jurka Mordela, ale nie jest też tak, że byłem świadkiem tylko i wyłącznie jego zjazdu. Rok 2002 to tylko 3 występy w lubelskich barwach, w trzech ostatnich spotkaniach. Druga porażka w lidze to sierpień 2002 i na kampanię wrześniową lubelskie Koziołki wyciągnęły z szafy tajną broń – Jurka Mordela. Pach, pach, pach, trzy wygrane, średnia 2,462 i z pomocą swojej legendy Lublin wjeżdża do pierwszej ligi. Może i mam spaczony umysł, ale ten awans i radość na całym stadionie w szary wrześniowy dzień po meczu ze Śląskiem Świętochłowice to było to. Z głośników popłynęło „We are the champions”, jakiś kibic koło mnie rzucił achtunga prosto pod nogi bodajże Dawida Stachyry, a ja po raz pierwszy w żużlowym życiu poczułem, że nasi lubelscy żużlowcy są w czymś najlepsi. Późniejsze pięcie się do ekstraligi, a następnie dwa mistrzostwa są na pewno czymś wspaniałym, ale ten szary wrzesień 2002 roku darzę wyjątkowym sentymentem. Co do pana Jerzego – na pewno mógł osiągnąć więcej, ale czasy były jakie były. Pozytywna twarz i postać mroczniejszych czasów lubelskiego żużla.

Moje subiektywne TOP5 (7) – Eric

W ostatnim czasie wystartował na Portalu ISQ cykl “Moje subiektywne TOP 5”. W nim zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

W siódmej odsłonie cyklu zawodnik Champions Team II – Eric.

5. Sebastian Ułamek – kiedy byłem mały i zaczynałem interesować się żużlem to jakoś sama z siebie wyrobiła mi się sympatia do tego zawodnika – pewnie każdy za młodu tak ma, że skądś to się bierze, że nagle akurat jakiegoś zawodnika się polubi. Pierwsze turnieje GP, które pamiętam były z udziałem właśnie między innymi jego, kibicowałem mu. Nie były to czasy, w których Polska była jakimś dominatorem w różnych sportach, więc nie oczekiwałem zwycięstw w turniejach, ale dobrej jazdy i walki. I z Ułamkiem już mi to zostało na lata późniejsze, kiedy często pojawiał się np. na zawodach o Łańcuch Herbowy w Ostrowie. W tych czasach praktycznie co sezon krążyły plotki o jego ewentualnym przyjściu do klubu z Ostrowa, niestety co sezon żałowałem, że nie doszło to do skutku. To też czasy różnych internetowych menadżerów żużlowych czy też menadżer Mańskich, w których zazwyczaj próbowałem go zgarnąć do swojego składu.

4. Chris Harris – zawodnik nie dający o sobie zapomnieć, często pozornie outsider cyklu GP, ale jakoś ciągle udawało mu się w tym GP utrzymywać czy też awansować inną drogą. Mnie osobiście zawsze cieszyła jego jazda, która była ciekawa, niestandardowa i wiele razy była jednym z nielicznych ciekawych fragmentów podczas tych „nudniejszych” rund. Zdarzało mu się zaskakiwać nie tylko moich znajomych, ale nawet i mnie, kiedy udawało mu się przecież stawać na podium pojedynczych rund (a nawet wygrać) i to po świetnej jeździe. Do KMu Ostrów przychodził jako gwiazda i niestety nie do końca spełnił oczekiwania, ale mi tam bardzo chętnie się go zawsze oglądało w Ostrowie, lubiłem jego jazdę. Był też rekordzistą naszego toru. Do tego zawodnik mega waleczny, niestrudzony, w lidze angielskiej zupełny pewniak.

3. Tomasz Jędrzejak – nieodżałowany wychowanek ostrowskiej drużyny, dokonał rzeczy fantastycznych dla ostrowskiego żużla. A podczas braku sukcesów drużynowych dawał radość udanymi i spektakularnymi występami w IMP. Był szał kiedy jako uznany już zawodnik wrócił do ostrowskiej drużyny w 2004 roku. Zawsze bardzo widowiskowa jazda ciesząca kibiców, zawsze skromny i ambitny. Aż brakuje słów jak smutno to się wszystko potoczyło na koniec. Na zawsze będzie pozytywnie zapamiętany przez wszystkich. Były bardzo wzruszające chwile podczas pogrzebu, na którym wspominało go wiele osób. Również bardzo ładnie upamiętniany przez drużynę z Wrocławia i jej zawodników.

2. Bartosz Zmarzlik – kiedy pierwszy raz go zobaczyłem w wieku lat 16 na treningu na ostrowskim torze to wiedziałem, że to będzie wymiatacz. I mimo, że znajomi cały czas usilnie twierdzili i przekonywali, że Pawlicki lepszy to cieszę się, że finalnie „wyszło na moje”. Z perspektywy czasu śmieszne wydają się rozmowy podczas tamtego treningu, a nawet zakłady odnośnie ww. zawodników, które udało mi się powygrywać. Od samego początku mu kibicowałem, podoba mi się jego profesjonalizm, chyba nie umiałbym wskazać żadnego zawodnika tak poukładanego, świadomego i profesjonalnie podchodzącego do pracy. Widowiskowa jazda, waleczność, sukcesy i dalszy głód sukcesów – wszystko bez zarzutu. Zadziorna jazda, ale pomimo tego względnie bezpieczna. Indywidualny mistrz świata na wiele lat.

1. Tomasz Gollob – dostarczał zdecydowanie największych emocji. Wszystko w sumie oczywiste i dużo by trzeba pisać. Ja się osobiście bardzo cieszę, że trafiłem dobrze z wiekiem. To były bardzo fajne czasy kiedy z kumplami spotykaliśmy się podczas wszystkich zawodów GP czy DPŚ i wspólnie kibicowaliśmy Tomkowi. Takie akcje gdzie np. podczas DPŚ holował do mety zawodnika z przeciwnej drużyny, żeby wynik był korzystny dla Polski utkwiły mi mocno w pamięci. Podobnie jak każde zawody GP w Bydgoszczy, gdzie było oczywiste, że będzie jeździł swoimi ścieżkami i rozstawiał rywali po kątach. Pięknie ukoronowanie upragnionym wreszcie indywidualnym mistrzostwem świata. Pewne jest, że już na zawsze czasy, w których najbardziej interesowałem się żużlem kojarzyć mi się będą z jazdą i sukcesami Tomka Golloba.

Moje subiektywne TOP5 (6) – PiotrekSL

W ostatnim czasie wystartował na Portalu ISQ cykl “Moje subiektywne TOP 5”. W nim zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

W szóstej odsłonie cyklu zawodnik Rycerzy Zodiaku – PiotrekSL.

5. Timi Salonen – Gdy moja Stal kompletowała kadrę na rozgrywki U–24 przed ubiegłym sezonem to nie skupiłem na tych zawodnikach szczególnej uwagi, byli raczej anonimowi. Zanim ta liga ruszyła Timi, podobnie z resztą jak Pollestad odjechał niespodziewanie dobre zawody podczas sparingu ze Spartą we Wrocławiu – pokonał choćby Czugunowa czy Kowalskiego na ich torze, co dla mnie osobiście było miłym zaskoczeniem. Pierwsza kolejka ligi U-24 i od razu czysty komplet 15 pkt! Dawno nikomu nie zacząłem tak kibicować, jak temu ambitnemu Finowi. Pamiętam, że w oglądanych na youtube eliminacjach do IMŚJ w Daugavpils było ciężko do końca, ale jechał dobrze i dał radę. Z resztą pierwsza runda finałowa w Pradze pokazała, że na to zasługiwał i jest topowym juniorem w tym momencie. Takie historie naprawdę cieszą i dobrze robią samej dyscyplinie, gdy ludzie z tak nieoczywistych żużlowo krajów potrafią robić wielkie rzeczy. Śledziłem wyniki Timiego po wypożyczeniu do Rzeszowa przez cały sezon. Świetnie wprowadził się choćby do ligi duńskiej. Przetarł sobie szlaki na torze w Vojens, co potem zaprocentowało. W półfinale SoN pojechał zawody życia, a po zawodach w wywiadzie nie mógł uwierzyć, że z razem z Lahtim tego dokonali. Niestety upadek w późniejszym finale tych zawodów skończył dla młodego Fina ten niesamowity sezon, ale wierzę że kontuzja nie pozostawi po sobie żadnych śladów i będzie mocnym punktem Stali w tym roku.

4. Leigh Adams – Idol z dzieciństwa. Bawiąc się kupowanymi na stadionach figurkami zawsze wygrywał Adams, grając w kolejne gry od Techlandu zawsze jechałem Adamsem. Kibicowałem mu w Grand Prix. Pamiętam swoją radość po jego pierwszym wygranym GP w Goeteborgu i późniejszy zawód, gdy po raz kolejny nie udawało się dojechać do medalu. Mimo braku złota, przyszły na szczęście lepsze lata i dwukrotnie zasłużone podium IMŚ. W czasach dla nas pierwszoligowych ze względu na niego kibicowałem w Ekstralidze Unii. Fantastyczna historia dla tego miasta, że przez tyle lat reprezentował ich barwy i mogą poszczycić się posiadaniem prawdziwej legendy, która do dziś podsyła do klubu kolejne talenty.

3. Paweł Hlib – Wspólnie z Michałem Rajkowskim największa nadzieja gorzowskiego żużla w pierwszoligowych czasach. Zaczął jeszcze w sezonie spadkowym z Ekstraligi i już pokazywał się z dobrej strony. Piękne to były czasy. Stworzył niezapomniane dla mnie duety z Rajkesem i Jonassonem. Mimo, że miał swoje za uszami (taktyczny upadek w finale z Ostrowem) i przed kluczowym dla niego sezonem 2008 słychać było z mediów niezbyt pozytywne informacje, to jednak miałem nieuzasadnioną nadzieję, że wypali w Ekstralidze. W tamtym czasie szczytem marzeń dla nas było posiadanie wychowanka w Ekstralidze, który mógłby tam robić kilka punktów w meczu i chociaż jako zawodnik drugiej linii występować tam przez lata, bo wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że aż tak wypali młody zdolny ze szkółki 🙂 Niestety mocno się wtedy zawiodłem, a widok bezradnego Pawła w meczu u siebie z Toruniem (0,0,0,0), jadącego pół okrążenia za wszystkimi był strasznie przygnębiający.  Późniejsze chwilowe odbudowanie się w Gdańsku nie było tym poziomem, na który przy tej skali talentu liczyliśmy. Powrót do Gorzowa w 2013 miał pozytywne momenty, zdarzały się trójki, również na wyjeździe, ale niestety to były tylko przebłyski. Ostatnie nadzieje na lepsze żużlowo czasy dla Pawła miałem jeszcze po jego zrywie kilka lat później. Schudł, trafił do Krosna i zaczął chyba nawet od dwucyfrówki, a na turnieju par w Gdańsku robił prawdziwie show, pokonując tam Nickiego. Niestety przyszła chyba kontuzja, problemy sprzętowe i w związku z tym też finansowe i kariera Pawła zgasła na dobre. Ale w pamięci gorzowskich kibiców zostało na szczęście mnóstwo pozytywnych wspomnień z jego jazdy i pewnie wielu umieściłoby go w takiej swojej piątce.

2. Tomasz Gollob – Wybór oczywisty. Dla każdego dzieciaka z mojego pokolenia, interesującego się sportem największą ikoną był Małysz, ale ci z żużlowych okolic mieli dwie takie ikony – postacie pomnikowe, jak to określił w słynnym komentarzu Tomasz Dryła. Oglądanie samotnie ratującego nasz honor w GP Golloba było czymś więcej niż tylko obecnie oglądanym GP. Wydarzenia rodzinne, telewizory wystawiane na dwór i ogólne szaleństwo. Czasami dokonywał cudów, a niekiedy standardowo odjeżdżał od kredy i zamiast przyjechać drugi, to widniała przy jego nazwisku słynna walizka z tamtych lat z eliminatorami. Nigdy jednak nie był postacią obojętną i zasłużenie jest największą legendą polskiego żużla. To o czym wspominam to jednak Gollob z lat 90-tych i przełomu wieków. Zupełnie inny wymiar przybrało kibicowanie Gollobowi po przyjściu do Stali. Kibice z Bydgoszczy czuli wtedy pewnie to samo co dziś czujemy my. Mogę przyznać, że to był niesamowity przywilej, oglądać przez 5 lat Tomka w jego najlepszym wydaniu, na żywo niemal co mecz. Gorzowski tor nie widział ani wcześniej ani później takich widowisk i takich akcji jakie nam prezentował. Niektóre momenty są nie do zapomnienia. Mogę wspomnieć mecz z Wrocławiem w 2010 roku. Wynik schodził wtedy na drugi plan, bo wysoko prowadziliśmy. Po każdym biegu Gollob zostawał na torze i wpatrywał się w tablicę świetlną, a wspólnie z nim robił to cały stadion. “Podróżował” wtedy niemal wyprostowanym motocyklem przy samej bandzie i w końcu dopiął swego – cztery okrążenia przy Śląskiej pokonał jako pierwszy poniżej 60 sekund. Prawdziwy pokaz żużla dał jednak na derbach w Zielonej Górze. To również działo się w TYM wielkim roku. Druga po RZ Stal trafiła na piąty Falubaz, a do pierwszego meczu ćwierćfinałowego przystępowała bez kontuzjowanych Pedersena i Pawła Zmarzlika. Oczywistym było, na kim spoczywał wtedy cały ciężar. Gollob przyjechał na ten mecz ogromnie obolały i zmęczony. Dzień wcześniej lekko przegiął walcząc o upragnione złoto IMŚ i wpakował w bandę Emila Sajfutdinowa. 17 punktów w 7 startach może nie pokazuje aż tak jak genialny był to występ, ale widziałem z wysokości pierwszego łuku przy W69 co robił po przegranych startach, gdy na prostą wyjeżdżał już pierwszy, wciskając się jak nie po dużej, to niemal po trawie. Patrząc na cały dwumecz, na nic się to zdało, ale dla mnie to był pokaz żużlowego geniuszu.

1. Bartosz Zmarzlik – Kolejny oczywisty wybór, to niemal mój rówieśnik. Jego karierę zacząłem śledzić mniej więcej gdy miał 10 lat, a ja 11. Pamiętam z tamtych czasów jego charakterystyczny biało-zielony kewlar i jak cały zadowolony wyjeżdżał do prezentacji podczas jakichś zawodów w Wawrowie, gdzie nie mógł jeszcze wystąpić, bo był za młody. Przyszedł jednak w końcu czas na niego –  podczas meczu naszego ówczesnego MARS RTV AGD ze Stalą Rzeszów w pokazowym biegu na całym, prawdziwym gorzowskim torze wystąpiło czworo adeptów – Adrian Cyfer, Mateusz Gołąb i bracia Zmarzlikowie. Kto miał wiedzieć, ten wiedział, że faworyt mógł być tylko jeden, choć trochę niepozorny. Ci mniej zorientowani byli pewnie jednak w lekkim szoku, gdy 10-letni Bartek pokonał z łatwością rywali, w tym o 5 lat starszego brata. Kolejne lata to już oczekiwanie na jego debiut, najpierw zawodach młodzieżowych, a potem w lidze. Po youtubie do dziś krążą słynne filmiki – z jego dziecięcych popisów na quadzie i z treningu Stali na torze w Bydgoszczy w 2008 roku, gdzie 13-letni Zmarzlik bez problemu jedzie na pełnym gazie. Początki po zdaniu licencji były co prawda dobre, był komplet w debiutanckim roku w meczu o brąz z Toruniem, ale jednak te pierwsze lata (2011-2013) nie zapowiadały dla mnie, że będzie w stanie wybić się ponad to co nieraz już prezentowali mocni w lidze polscy juniorzy. Awans do Grand Prix i rywalizowanie tam na wysokim poziomie było raczej w sferze marzeń, ale jednak stało się. Zarzucano mu co prawda, że do Challange w Rybniku nie awansował sam, tylko dostał dziką kartę, ale gdy rok później odbierał brąz IMŚ nikt już o tym nie pamiętał. Co wydarzyło się dalej to już każdy wie. Wierzę, że dalej będzie pisał piękną historię polskiego sportu i zawalczy o kolejne tytuły. Oczywiście dostarczył nam w ostatnim roku nie tylko pozytywnych emocji. Godziny spędzane na odświeżaniu forum.stal-gorzow.pl i nadzieję, że pokaże się w końcu jakiś wpis typu “jednak zostaje, info 100%” zapamiętam na długo. Rozumiem jednak przyczyny odejścia i nie zmienia to zupełnie faktu, że to właśnie jemu nadal będę kibicował najmocniej na żużlowych torach.

Moje subiektywne TOP5 (5) – rafas

W ostatnim czasie wystartował na Portalu ISQ cykl “Moje subiektywne TOP 5”. W nim zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

W piątej odsłonie cyklu zawodnik Ghost Academy – rafas.

5. Mariusz Puszakowski – prawdopodobnie najbardziej znany żużlowiec, który pochodzi z mojego rodzinnego powiatu 😉 Na pierwszy rzut oka statystyki i osiągnięcia nie robią wrażenia na przeciętnym kibicu. Od lat juniorskich musiał ostro walczyć o miejsce (konkurentami byli np. R. Kościecha, T. Chrzanowski). Gdy jednak znalazł się już w składzie meczowym, to dał się poznać jako świetny startowiec. Szczególnie pamiętam mecz przeciwko Sparcie Wrocław w 2005 r., myślę że również pamięta go dobrze Krzysztof Słaboń 😉 W późniejszych latach Mariusz zszedł do niższej klasy rozgrywkowej. Przypuszczam, że kibice z Grudziądza, Lublina, Łodzi czy Krosna dobrze wspominają „Puzona”. Po zakończonej karierze jest ceniony w środowisku, pracował m. in. jako członek teamu K. Buczkowskiego.

4. Mark Loram – początki mojego aktywnego zainteresowania żużlem to czas, gdy Anglik był zagranicznym liderem Apatora. Zawsze waleczny, zostawiał serce na torze. Należał do światowej czołówki. Nie był liderem drużyny, który co mecz „kręci się” koło kompletu punktów, ale zawsze jeździł równo i solidnie. Ta równa forma pozwoliła mu zdobyć tytuł IMŚ w 2000 r. mimo, że nie wygrał żadnej pojedynczej rundy SGP! (chyba jedyny taki przypadek w historii cyklu). Co ciekawe lubiłem go nawet wtedy, gdy Anioła na plastronie zamienił na Gryfa 😉

3. Ryan Sullivan – trafił do Apatora jako zastępca „Loramskiego” i szybko wygryzł go ze składu (wówczas drużyny pierwszoligowe miały jednego obcokrajowca). Uwielbiałem go już od pierwszego meczu na torze w Rzeszowie. Jemu również wybaczam epizod w Bydgoszczy, nie gniewam się nawet za kilka sezonów we Włókniarzu 😉 Po powrocie do Torunia w 2007 r. był liderem i najbardziej pewnym punktem drużyny. Mecz o brąz na stadionie Falubazu w 2012 r., ostatni bieg i ostatni łuk w wykonaniu Ryana to jeden z najbardziej epickich momentów w historii toruńskiego żużla.

2. Darcy Ward – wszelkie słowa są zbędne. Mam jedno wspomnienie – jadąc do Bydgoszczy na Derby Pomorza w 2009 r. mocno rozkminialiśmy z kumplami, czy aby na pewno młodziak (17 lat) poradzi sobie w takim meczu. Ówczesny debiutant szybko nas wyjaśnił zdobywając 7 punktów i pokonując dwukrotnie Emila Sajfutdinowa (wówczas już światową gwiazdę) na jego torze! Banalne jest stwierdzenie, że speedway stracił wiele po kontuzji Darky’ego. Jednak sam często łapię się na rozmyślaniach, co by było gdyby w 2015 r. podpisał kontrakt w Toruniu, ile miałby już medali IMŚ i jak wyglądałyby jego pojedynki z Bartkiem Zmarzlikiem…

1. Jan Ząbik – gdy zacząłem interesować się żużlem, to Pan Jan był już trenerem. O jego karierze zawodniczej tylko słyszałem od starszych i czytałem, polecam świetną książkę autorstwa Daniela :). Dla mnie postać legendarna. Przez długie lata kariery nie schodził poniżej solidnego poziomu. Jeździł w lidze angielskiej. Jako trener wychował wiele pokoleń toruńskich żużlowców. Oczywiście wprowadził w świat żużla swojego syna Karola (jedyny nasz wychowanek z tytułem IMŚ, pewnie na długo takim pozostanie…). Jan Ząbik był przy klubie podczas wielu ważnych wydarzeń w historii klubu – awans do I ligi DMP, pierwszy medal DMP, później pierwsze złoto, przeplatanka lat gorszych i lepszych na przełomie stuleci. Nawet podczas krótkich rozmów Pan Jan dał się poznać jako przyjaźnie usposobiona osoba. Nie dziwię się, że młodzież lgnęła do takiego trenera.

Moje subiektywne TOP5 (4) – RavLit

W ostatnim czasie wystartował na Portalu ISQ cykl “Moje subiektywne TOP 5”. W nim zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

W poprzednich dwóch odcinkach swoje piątki przedstawiali Bosky, Vanpraag oraz Bili.

W czwartej odsłonie cyklu były zawodnik zespołów Crazy Outsiders oraz Gib Skład. – RavLit.

5. Tomasz Piszcz – chłopak z mojego osiedla, więc musiał się tutaj znaleźć, może bez wielkiego talentu, ale z ogromną ambicją i chęcią walki. Zaczynał w okresie, gdy w Lublinie nie było dosłownie niczego dla liderów, a on jako nastolatek na łatanym sprzęcie musiał zrobić coś z niczego, aby ktokolwiek go dostrzegł. Gdy zaczął się wybijać w drużynie, zrobiono „wielkie show”, gdy sponsorzy zakupili dla niego dwa motocykle, które potem zajeżdżał cały sezon. I chyba właśnie stabilności finansowej zabrakło, żeby osiągnąć coś więcej niż starty na zapleczu, bo znacznie częściej jeździł w klubach z problemami niż z sukcesami.

4. Grigorij Łaguta – są ludzie, którzy są stworzeni tylko do jednej rzeczy i tak jest chyba właśnie z najstarszym z Łagutów. Gdyby nie jazda i wyścigi, trudno go sobie wyobrazić w „standardowym życiu”, a jego zachowanie poza torem można, co najwyżej, zbyć uśmiechem politowania. A tak naprawdę niewiele zabrakło, żeby w ogóle ktokolwiek o nim pamiętał, bo jako junior prawie w ogóle nie startował przez konflikty z klubami i zawieszenia federacji. Jednak jego panowanie nad motocyklem, połączone z brakiem hamulców w głowie powoduje, że jest to zawodnik, którego bardzo przyjemnie się ogląda, zwłaszcza na torach, które pozwalają na dużą porcję szaleństwa.

3. Emil Sajfutdinow – kiedy w 2006 r. Polonia Bydgoszcz sprowadzała do siebie 17-letniego chłopaka, może i w Polsce niewiele osób o nim słyszało i można było mówić, że to inwestycja z dużą dozą ryzyka. Ale w Rosji, każdy średnio interesujący się żużlem kibic wiedział, że to jest zdecydowanie największy talent od czasów sukcesów sowieckich żużlowców w latach 60- i 70-tych. Nie mając ukończonych 16 lat został warunkowo dopuszczony do ligi rosyjskiej, będącej wtedy na dużo wyższym poziomie niż obecnie, i uzyskał średnią biegową 2,28. Jego akcje do dzisiaj można sobie wyszperać na youtubie, gdy po przegranym starcie mija kolejnych rywali raz z lewej, raz z prawej. I do pewnego momentu wszystko się zgadzało, ale „tylko” trzy brązy IMŚ, to jak dla mnie gigantyczne rozczarowanie. Zabrakło chyba „fokusa na targecie”, tak jak miał Rickardsson, Nielsen czy chociażby Artiom Łaguta. Dla mnie to jednak niewykorzystany potencjał.

2. Janusz Kołodziej – jeśli miałbym wskazać topowego polskiego zawodnika, z którym najchętniej bym się utożsamiał to właśnie tarnowianin. Talent jest, praca jest, waleczność i kultura na torze jest, kultura poza torem jest, głowa też jak najbardziej się zgadza. Zaczynał gdy w Unii była bida z nędzą, ale mimo wszystko zdołał się wybić. Gdy przyjechał pierwszy raz do Lublina na jakieś zawody juniorskie widać było, że sprzęt nie bardzo, umiejętności trochę jeszcze brakuje, ale jak się nie połamie to jest szansa, że wyjdzie na ludzi. A potem w Tarnowie zrobiło się eldorado i mimo że dosyć szybko się skończyło, to tamtejsi kibice w większości też pewnie podzielają moją opinię, że chodziło się „na Kołodzieja”. A teraz w Lesznie pewnie też jest podobnie, bo tego zawodnika, niezależnie od stawki meczu i warunków torowych po prostu bardzo przyjemnie się ogląda.

1 Jerzy Mordel – są ludzie, którzy całe życie chcą zabłysnąć, a wszyscy szybko o nich zapominają, są ludzie, którzy chcieliby być całe życie w cieniu, a zostają legendą. W historii lubelskiego żużla „Ojciec” jest liderem tylko w klasyfikacji odjechanych sezonów. Więcej punktów zdobył Kępa, sukcesy indywidualne, nic rzucającego na kolana, przywiązanie do klubu, no cóż… liczba opuszczonych spotkań przez konflikty z działaczami, oj spora. Gdzie nie spojrzeć brakuje argumentów, ale w głowach lubelskich kibiców, którzy pamiętają jeszcze czasy przed Michelsenem, to Mordel ma największy sentyment, mimo że wcale o to nie zabiegał. Ale to z jednej strony był on ostatnim symbolem starych czasów Nielsena, który przez wiele lat ciągnął kibiców przez dno drugoligowej tabeli, sprawiała że na długo przed końcem kariery tak został wszystkim w głowach, a z drugiej ta niesamowita otoczka, mentora drużyny, który zawsze stoi obok, osoby publicznej, która stroni od mediów, sportowca, którego styl życia wielokrotnie sportowy nie był. Wypowiadając w Lublinie przy piwku zdanie „kiedyś to był żużel” ma ono twarz Jurka Mordela.

Moje subiektywne TOP5 (3) – Bili

W ostatnim czasie wystartował na Portalu ISQ cykl “Moje subiektywne TOP 5”. W nim zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Mogą oni pochodzić z jakiejkolwiek epoki czarnego sportu, być mistrzem świata, ale też niezbyt rokującym juniorem. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

W poprzednich dwóch odcinkach swoje piątki przedstawiali Bosky oraz Vanpraag

W trzeciej odsłonie cyklu zawodnik White Sox – Bili.

W moim TOP 5 postanowiłem umieścić tylko zawodników, których miałem okazję podziwiać na żywo:

5. Mateusz Dul – właściwie mógłbym tu wstawić dowolnego juniora – wychowanka z obecnej kadry Kolejarza. Ale postawię na Mateusza. Czyli opolanina, który formalnie wychowankiem nie jest. Zaczynał na Wschodniej, ale jeszcze przed licencją trafił do Sparty. Bo wielkiego talentu nie miał, ale jest bardzo pracowity, zawzięty i profesjonalnie podchodzi do sportu. A przy tym to normalny i sympatyczny człowiek. Źle mu nie życzę, ale chętnie zobaczyłbym go znowu w Kolejarzu 🙂

4. Karol Lis – legenda Kolejarza z lat 90-tych. Lider w latach totalnego marazmu. Oddany drużynie, bywały mecze, gdy na jego motorach startowało pół drużyny. W 1997 roku wyszedł do prezentacji ze złamaną nogą i nawet wystartował w jednym wyścigu, choć tylko do wejścia w łuk. Wszystko po to by nie przegrać meczu walkowerem. I tylko szkoda, że tak skończył. Słyszałem, że miał zadatki na dobrego trenera młodzieży.

3. Sean Wilson – powiew kolorowego żużla w Opolu. W pierwszym sezonie zdążył wystąpić tylko w dwóch meczach, ale na tle drużyny wyglądał jak gość z innej planety. Nie był najwybitniejszy, w skali światowej wręcz przeciętny. Ale robił show. Nie odpuszczał, walczył do końca. Zawsze uśmiechnięty. Taki pozytywny wariat.

2. Tomasz Gollob – jedyny Polski zawodnik w czołówce światowej w latach 90. Na większości stadionów wygwizdywany. W Opolu nie było komu kibicować, więc na Grand Prix za Gollobem jeździły autobusy kibiców. Dzięki niemu trafiłem na stadiony w Wiener Neustadt, Pradze, Berlinie czy Chorzowie. Spektakularne akcje na torze. I ten wyścig z Jimmy Nilsenem, który widziałem z drugiego łuku, wypełnionego po brzegi, stadionu we Wrocławiu. Pod względem emocji ścisły top widzianych przeze mnie wyścigów.

1. Wojciech Załuski – jego największe sukcesy przypadły na czasy, których jeszcze nie pamiętam, w zasadzie to tylko jakieś pojedyncze migawki.  Jako mały dzieciak, ścigający się z kolegami na rowerach zawsze byłem Załuskim. Jak odszedł z Kolejarza to kilka razy w sezonie jeździliśmy z tatą na „Wojtulę” do Wrocławia. Po powrocie do Opola nie był już tak skuteczny. Konflikty z działaczami, wzajemne pretensje. Na koniec kondycja już nie taka, puchnął z okrążenia na okrążenie. Jest jednak jedyną prawdziwą gwiazdą Kolejarza, którą miałem okazję podziwiać.

Moje subiektywne TOP5 (2) – Vanpraag

Kilka dni temu ruszyliśmy z cyklem “Moje subiektywne TOP 5”. W nim zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Mogą oni pochodzić z jakiejkolwiek epoki czarnego sportu, być mistrzem świata, ale też niezbyt rokującym juniorem. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

W drugiej odsłonie cyklu zawodnik Fajrant Team – Vanpraag.

5. Rafał Kurmański – Postać tragiczna. Niczym meteor przeleciał przez karty historii polskiego speedwaya. Moim zdaniem największy talent w dziejach zielonogórskiego żużla. Startował w okresie gdy ówczesny ZKŻ balansował na pograniczu extra- i 1 ligi. Sprzętowo często odstawał od czołówki polskich żużlowców. Nie może się równać z osiągnięciami chociażby swojego rówieśnika Jarka Hampela, ale to co wyczyniał z motocyklem na torze to magia. Manchester miał swojego Cravena, Częstochowa Jarmułę, Bydgoszcz Tomka Golloba, a Zielona Góra Kurmańskiego. To on był nadzieją na lepsze czasy dla Falubazu. Miał stać się następcą Andrzeja Huszczy. To dzięki jego spektakularnej akcji na torze w Gnieźnie zielonogórzanie mogli świętować awans do elity polskiego żużla. Miał być liderem na lata. Niestety los chciał inaczej. Do dziś wielu zielonogórskich kibiców zadaje sobie pytanie co by było gdyby historia potoczyła się inaczej. I choć Rafał Kurmański startował bardzo krótko to do końca życia będę pamiętał to co wyczyniał na torze. On zatem otwiera moją subiektywną listę TOP 5.

4. Tomasz Gollob – Z całym szacunkiem dla Bartka Zmarzlika, to właśnie bydgoszczanin jest dla mnie najlepszym polskim żużlowcem w historii. Tytuły, medale i puchary jakie zdobył to jedno, ale rola jaką odegrał w wywindowaniu polskiego żużla na światowe salony jest nie do przecenienia. Ja akurat należę do tego pokolenia kibiców żużla, które doskonale pamięta jak w imprezach światowych lali nas niemiłosiernie Czesi, Węgrzy, Włosi a nawet Norwegowie, czy Niemcy. O silniejszych żużlowo nacjach nie wspominając. Gwiazdy polskiej ligi, na europejskich arenach nie istniały. Tomasz Gollob z impetem zburzył mur niemocy z jaką zmagał się „Polish Speedway”. Nigdy nie zapomnę poczucia dumy, wręcz niedowierzania kiedy Tomek ogrywał tuzów światowego żużla podczas finału MŚP w Vojens 93, czy rok później podczas drużynówki w Brokstedt. Sukcesy naszych późniejszych medalistów IMŚ, DMŚ nie byłyby możliwe gdyby nie wyłom, który w światowym speedwayu uczynił Tomek Gollob. Nie mogło go zatem zabraknąć w moim TOP 5.

3. Lionel Van Praag – Tego jegomościa zna każdy fan żużla. On otwiera listę indywidualnych mistrzów świata, a dzięki niemu tak bardzo pochłonęła mnie historia tego sportu. Już jako kilkulatek poznałem to nazwisko i …. to właściwie wszystko co wówczas wiedziałem o pierwszym „królu” żużla. Przy okazji odkrywania szczegółów biografii tego sportowca ( w dobie sprzed internetu było to bardzo siermiężne) poznawałem z czasem współczesne mu nazwiska innych żużlowców, wyniki przedwojennego żużla i generalnie początki tego najpiękniejszego ze wszystkich sportów. I chociaż teraz już wiem, że nawet w okresie przedwojennym byli lepsi od Van Praaga, to jego postać stała się dla mnie inspiracją do stworzenia internetowego nicka, nie tylko z resztą w rozgrywkach ISQ. Nie należał na pewno do tych legendarnych już „sympatycznych żużlowców”, często obcesowy i mało wylewny. Ci jednak co go dobrze znali wiedzieli jednak, że to człowiek o dobrym sercu, pomagający w potrzebie. A że był również patriotą, żołnierzem i obrońcą ojczyzny łatwo można mu było przypisać cechy bohaterów trylogii Sienkiewicza. Tak, Lionel Van Praag to „must be” w mojej piątce.

2. Henryk Olszak – Mój pierwszy idol. Pierwsze fascynacje żużlem związane były z tym żużlowcem. Pamiętam jak przez mgłę niektóre z jego wyścigów, ale bardziej kojarzę otoczkę jaka towarzyszyła jego osobie w moim domu. Mój tata kibicował wówczas Andrzejowi Huszczy, ja Olszakowi. Nie miał znaczenia dla mnie wówczas wynik meczu, ale to który z nich  zdobył więcej punktów. W późniejszym czasie poznałem wiele wręcz legendarnych opowieści związanych z Panem Heńkiem. Podobno przed jednym z ważniejszych meczów (bodajże ze Stalą Gorzów) nigdzie nie można go było znaleźć. Nie było go w domu, ani w klubie. Ktoś rzucił pomysł, aby sprawdzić czy nie ma go w Topazie – jednym z najpopularniejszych wówczas miejsc imprezowych w Zielonej Górze. Był to strzał w 10. Niestety sportowiec był w stanie, który dyskwalifikował go do udziału w meczu. Do meczu było kilka godzin i sobie tylko znanymi sposobami postanowiono postawić Henia na nogi. W  meczu zrobił dwucyfrówkę i walnie przyczynił się do zwycięstwa. Krnąbrnego żużlowca postanowiono później ukarać nie zabierając go na wycieczkę na Kubę (taka nagroda po zdobyciu DMP w sezonie 1982). Ten postanowił się zbuntować i przez pół następnego sezonu próżno było szukać jego nazwiska w programach żużlowych. Wrócił na drugą część rozgrywek, ale to były już jego ostatnie występy z Myszką Miki na plastronie.  

1. Andrzej Huszcza – Taki Ivan Mauger zielonogórskiego żużla. Długoletnia kariera, sportowy tryb życia i oczywiście zachowując wszelkie proporcje, niezliczona ilość medali, pucharów i niezawodność w kluczowych momentach meczów ligowych. Te cechy kariery Pana Andrzeja pozwoliły mi na analogię do kariery wielkiego Nowozelandczyka. Dla mnie jako zielonogórzanina, Andrzej Huszcza to postać pomnikowa. Nie tylko ze względu na postument przedstawiający jego sylwetkę na motocyklu, stojący na zielonogórskim deptaku. Ponad 30-letnia kariera łącząca de facto różne epoki polskiego żużla i przywiązanie do barw klubowych, stanowią o nieocenionej wartości tego żużlowca. Wielki walczak na torze, ale zawsze zachowujący się zgodnie z duchem fair-play. Miałem to szczęście, że mogłem wielokrotnie oglądać jego wspaniałe pojedynki z Romanem Jankowskim, Piotrem Świstem, czy późniejsze chociażby z Joe Screenem (można obejrzeć na youtube). Bez wątpienia Andrzej Huszcza to no. 1 w moim zestawieniu.

Moje subiektywne TOP5 (1) – Bosky

Ruszamy na portalu ISQ z nowym cyklem, nie do końca związanym z ISQ, ale za to z żużlem, który jest podstawą naszej zabawy. Uczestnicy quizowych zmagań to często nie tyle kibice czy pasjonaci, ale wręcz koneserzy sportu żużlowego, o którym prywatnie potrafią rozmawiać godzinami. W cyklu “Moje subiektywne TOP 5” zawodnicy Internet Speedway Quiz mają za zadanie przedstawić swoich pięciu ulubionych żużlowców oraz uzasadnić w kilku zdaniach każdy z tych wyborów. Mogą oni pochodzić z jakiejkolwiek epoki czarnego sportu, być mistrzem świata, ale też niezbyt rokującym juniorem. Komu kibicowali, kibicują lub nadal będą kibicować uczestnicy ISQ? A może komu kibicowaliby gdyby urodzili się trochę wcześniej? Na czyich występach i wynikach najbardziej im zależy? Kogo uwielbiają oglądać na archiwalnych nagraniach? Z kim mają najlepsze żużlowe wspomnienia? Tego będziecie dowiadywać się w tym oraz kolejnych odcinkach. Zapraszamy do śledzenia.

Na sam początek zawodnik Red Sox – Bosky.

5. Paweł Hlib – tutaj bez zaskoczeń. Kariera Hliba zaczynała się w momencie, w którym ja w pełni świadomie i samemu zacząłem chodzić na żużel. Jako, że robił dobre wyniki to jakoś tak mimowolnie stał się idolem, mimo że w tamtym okresie konkurencję miał naprawdę zacną (Michał Rajkowski czy np Głuchy robili również naprawdę fajne wyniki). Potem przyszły te piękne czasy gorzowskiego żużla, kiedy w składzie jechało 4 miejscowych juniorów, a seniorzy byli zawsze z dwucyfrówkami. Pamiętam też emocje przed radioodbiornikiem kiedy Hlib wydzierał na ostatnim okrążeniu brąz IMŚJ.

4. Piotr Paluch – jeden właśnie z tych seniorów, którzy trzymali wynik Stali w chudych latach. Druga sprawa – pamiętam jeszcze z czasów kiedy żużel oglądałem z położonej naprzeciwko stadionu komendy policji z okna, że Paluch był zawsze walczakiem, takim który jako jedyny potrafił w meczach w Gorzowie postawić się np Gollobowi.

3. Zenon Plech – z wiadomych względów nigdy nie miałem okazji widywać go na żywo na torze, a niestety w latach 90. na stadionach o historii mówiło się zdecydowanie za mało. W związku z tym zainteresowanie złotymi latami gorzowskiego żużla zaczęło się u mnie w momencie kiedy dołączyłem do ISQ. Plech miał to coś, czego nie miał żaden inny Gorzowianin przed Zmarzlikiem, czyli mix umiejętności, szczęścia, ale też takiego luzu, który pozwalał mu wygrywać najważniejsze zawody. Nie miał co prawda mistrza świata, ale jest najmłodszym gorzowianinem z tytułem IMP-u, który z resztą potrafił potwierdzać tytuł kolejnymi wygranymi. Poza tym zawsze imponował mi opanowaniem w trakcie wywiadów, inteligencją i fajnym żartem. Myślę, że spośród wszystkich byłych żużlowców jego analiz brakuje w telewizji najbardziej.

2. Krzysztof Cegielski – Jeśli już mowa o chłodnej głowie i inteligencji w rozmowie, to kolejny musi być Krzysztof Cegielski. Wiadomo, nie zawsze było i jest mu po drodze ze Stalą, ale to nadal rodowity Gorzowianin, który robi wiele dobrego dla żużlowców. Trzeba doceniać takich społeczniaków, bo najczęściej ich praca jest pro bono, a śmiem zaryzykować, że gdyby nie on polski żużel byłby nadal dekadę do tyłu. Ponadprogramowo w kategorii inteligentni żużlowcy chciałbym również wymienić Szymona Woźniaka, którego wywiad po zdobyciu złota IMP lubię sobie puścić kiedy łapie mnie niechęć do pracy nad samym sobą, dla motywacji.

1. Ronnie Genz – na koniec chciałem zaszaleć i wybrać kogoś, kogo nie wybrałbym na pewno zanim zacząłem przygodę z quizem. Spośród kilkuset, o których ułożyłem pytanie ten zapadł mi w pamięci najbardziej, bo jak bardzo pi********tym trzeba być żeby jeździć na żużlu bez oka i jeszcze być liderem swojej drużyny? Pełen szacuneczek 🙂

Autor: PiotrekSL