Misi: „W ostatniej części rozmowy chciałbym poznać bliżej Dominika Janusza, jak to się stało, że wyjechał z Polski i jak mu się żyje w dalekiej Australii. Zacznijmy może od dzieciństwa i powiedz proszę skąd zamiłowanie akurat do żużla? Miałeś jakieś inne zainteresowania?”
Jasiek: „Żużel oglądałem kilka razy w telewizji, aż w końcu wujek zabrał mnie na zawody (baraże ze Sparta Wrocław w 1988) i tak się to wszystko zaczęło. Najpierw jako młody kibic, a potem, gdzieś tak jak miałem 16 lat, kupiłem sobie mikrofon i inny sprzęt, które podłączyłem do systemu VHS. Gdy leciała transmisja żużlowa w TV, głos komentatora zastępowałem swoim. Moi rodzice do dziś chyba kilka tych nagrań mają. W ten sposób, w ramach samouctwa, powoli uczyłem się komentowania. A co jeszcze mnie interesowało? Żużel, dziennikarstwo… do tego zawsze matematyka i język angielski. Chciałem się uczyć języków, zwłaszcza angielskiego. Co ciekawe, nie chciałem emigrować, ale gdzieś podświadomie miałem tą ogromna ciekawość, jak wygląda zachodni świat. USA, Anglia, Niemcy. Australia natomiast niekoniecznie. Gdy skończyłem szkole średnią, mój angielski był na tyle dobry, że mogłem się w nim porozumiewać, a gdy pracowałem w Radiu VIA, przeprowadzałem wywiady z zawodnikami zagranicznymi. Wtedy była to naprawdę fajna rozrywka. Do matematyki miałem zawsze naturalny talent, stad pewnie wybór studiów fizyki na WSP (na matematykę nie dostałem się).
Dziś zawodowo używam właśnie matematyki i języka angielskiego. Zainteresowani mogą zapoznać się z moją praca na profilu Linkedin. https://linkedin.com/in/dominik-janusz . Od 16 lat pracuje tu w sektorze informatycznym, od 12 lat jestem managerem (tzw. operations manager). Mogę powiedzieć, że podobnie jak w ISQ, jestem zawodowo spełniony, choć tutaj z mojej kariery na pewno nie zrezygnuje. Jest jeszcze bardzo dużo do osiągniecia. Ostatnio kupiliśmy upadający biznes specjalizujący się w tzw. physical security, czyli np. systemami monitoringowymi i obecnie wraz z zespołem próbujemy to rozkręcić. I jest to na dobrej drodze. Moje matematyczne umiejętności w połączeniu z dobrą znajomością Excela i umiejętnością tworzenia procesów i struktur pozwalają mi łatwo przystosować się do nowych wyzwań zawodowych i prowadzić operacje oraz zespoły w wielu firmach zajmujących się dystrybucja i sprzedażą hurtowa. I nie tylko.
Prywatnie mam 11 letniego syna. Moja była żona, a jego mama, jest Chinką, ale mały dużo bardziej wygląda jak ja niż jak ona. Z moim synem jesteśmy ze sobą blisko. Podobnie jak ja, ma matematyczny i technologiczny umysł. Spędza czas po równo z każdym z rodziców. Oprócz tego sporo przez te lata podróżowałem (trzy kontynenty, 16 krajów, a planach co najmniej dwa kolejne). Mieszkam w domu na zachodzie Sydney, mam tam basen, niewielki ogródek i miejsce na grilla, wiec nigdy mi się tu nie nudzi. A czasem po prostu położę się na kanapie i usnę – też dobry relaks. Każdemu się należy.”
M.: „W Rzeszowie stawiałeś pierwsze kroki w zawodzie dziennikarza, nie widziałeś przyszłości w tej branży? Co sprawiło, że na miejsce do życia wybrałeś akurat Australię?”
J.: „Dziennikarstwo było trochę taką młodzieńczą fantazją, dziecięcym marzeniem. Marzeniem, które się spełniło. A kiedy już się spełniło, okazało się, że wcale nie jest to takie fajne jak myślałem. Nie działasz sam dla siebie, piszesz artykuły o ludziach i to o ludziach, z którymi w wielu przypadkach łączą cię prywatne relacje. Masz wiec konflikt interesów – z jednej strony rzetelność dziennikarska, z drugiej strony efekt artykułu na prywatne relacje. A jeśli tych prywatnych relacji nie masz, to wielu nie chce z tobą rozmawiać, więc nie produkujesz materiałów i nie zarabiasz. Pamiętam swego czasu jak wkurzał się na mnie i moją redakcję Piotrek Winiarz. Innym razem zastrzeżenia zgłaszał Karol Baran, a jeszcze innym razem ktoś inny. To niestety jest coś naturalnego i coś, co mnie osobiście na dłuższą metę w tamtym czasie nie do końca odpowiadało. Zresztą w tamtym czasie finansowo tez nie było to zachwycające. Owszem, kasa była, ale wyżyć się za to nie dało. I właśnie aspekty finansowe były decydujące odnośnie wyboru emigracji ponad kontynuacje życia w Polsce. A czemu Australia? Znajoma tu była, poleciła, a było to jeszcze zanim Polska była w Unii Europejskiej. Wybrałem wiec Australie, spróbowałem i okazało się to strzałem w dziesiątkę. W przeciwieństwie do Polski, kraj odpowiada mi właściwie pod każdym względem – finansowym, kulturowym, klimatycznym itp. Oczywiście, na początku musiałem się do pewnych rzeczy dostosować, ale z czasem się tego wszystkiego nauczyłem. Musiałem zrestartować swoją karierę zawodową, a z czasem również zrobiłem dodatkowe studia – MBA na miejscowym uniwersytecie.
Inna sprawa, to dostosowanie się do kompletnie innej kultury. Pomiędzy Polską a Australią jest ogromna przepaść kulturowa – i nie mówię to na zasadzie, że Australia jest lepsza, ale na zasadzie, że jest po prostu kompletnie inna niż Polska czy europejskie kraje. Jej specyficzna multikulturowość, laicyzm, materializm, biurokracja oraz kultura luzu i zajmowania się głównie sobą to tylko niektóre z tych elementów. Przykładowo – każdy jeden emigrant z Polski, Czech, Słowacji miał w tym kraju problem, żeby zaakceptować tysiące, jeśli nie miliony Azjatów. Na początku potrafiło to być bardzo denerwujące. Z czasem stało się czymś codziennym, a nawet czymś co lubię. Nie ukrywam, że bardzo lubię wyskoczyć ze znajomymi Chińczykami na Yum Cha czy do jakiejś chińskiej restauracji. Jedzenie mają świetne, ich kultura oprócz ciężkiej pracy to właśnie cieszenie się jedzeniem. Zresztą byłem również kilka razy w Chinach, a że moja była żona to Chinka, to się z tym bliżej zapoznałem. Nie chciałbym tam mieszkać, ale dzięki ich kuchni, wyjazdy do Chin zawsze są fajne. Australijczycy to ludzie szanujący prywatność i zajmujący się głównie własnymi sprawami, ale jeśli trzeba stanąć mocno za swoim, staną za tym bardzo stanowczo. Osiedlowego Facebooka, jak to bywało za mojej młodości na polskich osiedlach, gdzie pewne sąsiadki wiedziały wszystko o wszystkich, zupełnie tutaj nie ma. O Australii ktoś kiedyś powiedział, że tutaj wszyscy jesteśmy Australijczykami, a jednocześnie jesteśmy Polakami, Chińczykami, Hindusami, Włochami, Anglikami, Grekami czy Libańczykami, czy jeszcze kimś innym. To również jest bardzo różne, bo nikt cię tu nie rozlicza za to, skąd jesteś i dlaczego jesteś taki, jaki jesteś. Tak naprawdę, w tym kraju czekają cię dwie bariery jako emigranta – językowa i kulturowa. Językowa jest łatwiejsza do sforsowanie. Kulturowej niektórzy nigdy nie potrafią przekroczyć.”
M.: „Ile prawdy jest w tych wszystkich opowieściach, że na każdym kroku w Australii czeka na Ciebie śmierć? Ogromne pająki, skorpiony, węże, krokodyle, meduzy? Jak wygląda codzienne życie w tym kraju?”
J.: „Mieszkam tu ponad 19 lat i jeszcze nigdy nie natrafiłem na poważne niebezpieczeństwo ze strony tutejszej fauny. Owszem, są węże, pająki, w wodzie są meduzy. Skorpionów nie widziałem, a krokodyle są w Darwin i Northern Territory. Osobiście, zawsze jestem ostrożny w okolicach lasów i krzaków, bo kręcą się tam węże, niektóre bardzo jadowite np. waz brunatny (brown snake). Kilka lat temu u mnie w firmie wąż wdrapał się na palety, na których siedzieli ludzie podczas przerw na papierosy i tam zasnął. Dla bezpieczeństwa więc nikt tam się nie zbliżał. Po jakimś czasie wąż się obudził, wyczołgał się z palet, po czym przeszedł przez płot, wspiął się na drzewo i na tym drzewie ponownie usnął. Innym razem widziałem w firmie węża wspinającego się po pionowej powierzchni, bo polował na gniazdo z pisklętami. Ten ostatni filmik jest chyba gdzieś dostępny na mojej stronie na Facebooku. Ogólnie z wężami jestem ostrożny i raczej mam podejście, aby trzymać się od nich z daleka i za bardzo ich nie analizować. Z pająkami natomiast jest tak, ze w miastach jest niewiele groźnych gatunków. Najgroźniejsze to Spider Funnel Web – trzeba się ich wystrzegać, są śmiertelnie jadowite, a od czasu do czasu kręcą się po domostwach. Dużo częstsze są tzw. redbacks, ale te małe czerwone pajączki nie maja śmiertelnego ukąszenia.
Do naszych tradycyjnych niebezpieczeństw dodałbym jeszcze płaszczki (czasem kręcą się przy plażach), rekiny (pojawiają się tu regularnie), psy dingo (uważać na nie zwłaszcza trzeba na Fraser Island), wombaty (te słodkie zwierzaki są de facto najbardziej niebezpiecznymi torbaczami), dziobaki (trucizna w pazurach). Ale tak naprawdę każde dzikie zwierzę potrafi się tu bronić, włącznie z kangurami, emu i koalami. Poczytajcie sobie np. co to jest swooping magpie, a i nawet te ptaki mają na swoim koncie ofiary śmiertelne, choć przecież nie są duże ani jadowite. Zresztą, czy w Polsce ktoś podchodzi blisko do dzikiej sarny, dzika, lisa czy żubra? A przecież czasem te zwierzęta tez podchodzą pod domostwa. A i na żmije w polskich lasach można się natknąć.
Codzienne życie nie koncentruje się więc na strachu przed tutejszą fauna. Tutejsze życie jest spokojne. Ludzie jada do pracy (posiadanie samochodu jest tu czymś standardowym i to zwykle każdy w rodzinie ma osobny), dzieci idą do szkoły. Pracuje się tu sporo, ale dużo rzeczy jest regulowanych, wiec pracodawcy nie mogą bezlitośnie wyzyskiwać. Dlatego jest dobra równowaga pomiędzy życiem zawodowym i prywatnym. W tygodniu zwykle jest to praca, powrót do domu, kolacja i do lóżka. Więcej życia dzieje się w weekendy. Australia to kraj spędzania czasu na świeżym powietrzu. Obojętne czy pójdziesz na plażę, czy na piknik, czy pojeździsz na rowerze, czy tez może na spacer w naturze (np. wypad w góry czy przedzieranie się przez park narodowy). Rodzinny grill to również cos standardowego, podobnie jak kapanie się we własnym basenie. W rodzinie jest tak, że jest czas z partnerem i rodziną, ale jest również tak, że od czasu do czasu, każdy spędza czas osobno ze swoimi znajomymi czyli tzw. girls night out lub boys night out. Jest tu również spora kultura kawy. Tzn. większość ludzi zaczyna dzień od tego napoju. Kawy w Australii jest mnóstwo do wyboru, a Australijczycy są w kwestii tego produktu bardzo wymagający. Inna bardzo popularna rzecz to stek, najlepiej taki z grilla. Rump Steak to mój ulubiony typ, sam to już od lat sobie przygotowuje. Taki lekko krwisty to ulubiona wersja moja i mojego syna. Oczywiście, wybór światowych kuchni jest tu ogromny, ale wyraźnie do przodu wybijają się włoska, grecka, chińska, hinduska i libańska.
Wakacje często są związane z wyjazdem w miejsce, gdzie są plaże i woda. Gold Coast to czołowe miejsce na lokalne wakacje, a inne lokalizacje to Sunshine Coast, Byron Bay, Port Douglas, Cairns, Mornington Peninsula, a z tych bliższych Sydney to Port Stephens (można tam wejść do wody z rekinami i płaszczkami, pogłaskać je i pokarmić), Port Macquarie czy Coffs Harbour. Osobiście uwielbiam Gold Coast (parki rozrywki plus luksusowe resorty) i bardzo lubię Port Stephens i Port Macquarie. Szczerze polecam. Za granice natomiast najczęściej jeździ się na Bali, niektóre wybierają również Fiji, Vanuatu i oczywiście Nową Zelandie. Kultura jest bardziej wyluzowana niż w Polsce czy Europie i choć częściowo jest to kwestia sytuacji finansowej, myślę, że wieloletni rozwój pozytywnej kultury ma z tym również sporo do czynienia.”
M.: „Masz do przekazania jakieś rady dla osób, którym marzy się życie po drugiej stronie kuli ziemskiej? Jak wygląda poziom życia w tym kraju, czy trudno znaleźć dobrą pracę, jak epidemia koronawirusa i mocne obostrzenia wpłynęły na codziennie życie mieszkańców?”
J.: „Każdy, kto chce wyemigrować do innego kraju (nie tylko do Australii), musi na początku zdefiniować, po co właściwie tam jedzie i dostosować swoje oczekiwania do tego planu. Czy jedziesz na dłuższe wakacje, które łączysz z pracą? Po przygodę? Czy też chcesz sobie czasowo dorobić? A może chcesz tu zostać na stale? A może po prostu chcesz spróbować jak jest i wtedy podjąć decyzje? Jest kilka możliwości, ale na pewno musisz się przygotować. Po pierwsze – finansowo. Australia to nie Londyn, do którego leci się dwie godziny i za kilkaset dolarów można w każdej chwili wrócić do Polski. Tu musisz przejść procedurę wizowa (wiza studencka, wiza emigracyjna, wiza partnerska – tych wiz jest całe mnóstwo), a dopiero po procedurze wizowej możesz tu wjechać. Sama procedura będzie trochę kosztować, więc musisz być przygotowany finansowo i przyjechać tu z oszczędnościami. Kolejna sprawa to nastawienie. Widziałem mnóstwo ludzi, którzy tu przyjechali, ale ich nastawienie było nieodpowiednie. Sporo przegrało z naturalnym rasizmem – nie umieli odnaleźć się wśród innych kultur i takie społeczeństwo było dla nich nie do zniesienia. Ale jeszcze gorzej wypadali ci, którzy przyjeżdżali tu z negatywnym nastawieniem. Nieraz było tak, że nawet kończyli w stanie depresji. Często wracali do kraju, z którego przyjechali, a czasem musieli przejść leczenie mentalne, żeby dojść do siebie, zanim wrócili. Jeśli decydujesz się na emigracje, to musisz wierzyć, ze ci się uda i być zdeterminowanym, że ci się uda. Emigracja to nie pieniądze spadające z nieba. Zanim zaczną spadać z nieba (a Australia to bardzo bogaty kraj, tylko trzeba się dobrze zakręcić), zazwyczaj przejdziesz przez kilka prac, kilka stracisz, porobisz jakieś błędy finansowe i życiowe. Trzeba umieć sobie z tym poradzić i nie poddawać się. Wreszcie dochodzi tęsknota. Może być za krajem, może być za rodziną albo przyjaciółmi. I z tym też trzeba sobie poradzić. Jest Skype, Facebook, Whatsapp… z czasem trzeba się do tego przyzwyczaić, że kontaktu face to face nie ma, a niekoniecznie trzeba dzwonić do mamy trzy razy dziennie. Najtrudniej jest, jeśli jest się w związku i jedna osoba decyduje się emigrować, a druga nie. Często nie przetrwa to próby czasu. A nawet jeśli obie osoby są tu na miejscu, emigracja ich zmienia i związek się rozpada. Swego czasu mówiono, gdy tu byłem na wizie studenckiej, że Australia to kraj rozpadających się związków. I cos w tym było… tyle, że odpowiedzialne za to były zmiany w ludziach, a nie Australia jako kraj.
Jeśli chcesz znaleźć dobrą prace, to chyba najpierw musisz zdefiniować, co to jest dobra praca. Czy chodzi o finanse? Kulturę? W jakiej firmie pracujesz? A może wszystko naraz? Każdy ma jakieś tam swoje oczekiwania od tej idealnej pracy. Finansowo? Gdy 19 lat temu wyjeżdżałem z Polski, pracowałem na uczelni jako młody człowiek na umowie na poł etatu. Gdybym porównał moje dzisiejsze zarobki z tamtą pracą 19 lat później, zarabiam około 220 razy więcej na rękę niż 19 lat temu w Polsce. Ktoś powie, że to dużo, ktoś inny może powiedzieć, że oni mogą w innym kraju zarobić jeszcze więcej. Status? Od 12 lat jestem managerem w dobrej, dużej firmie, w sumie w tej firmie pracuje od 16 lat. Niektórzy będą się z tego cieszyć, niektórzy natomiast powiedzą, że jestem tylko managerem, a nie dyrektorem. Ktoś powie, że moja praca jest pasjonująca, ktoś inny, że nudna, a jeszcze ktoś, że od strony etycznej nie mogliby takiej wykonywać. Ale jeśli założymy, że dobra praca to przede wszystkim wysokie zarobki, to w Australii liczy się przede wszystkim lokalne doświadczenie. Tak od razu takiej pracy się nie dostanie. Trzeba sobie zbudować markę na rynku pracy i szczebel po szczeblu piąć się na drabinie kariery. Albo otworzyć własny biznes. Taki najprostszy biznes to malowanie domów. Polacy w tym kraju swego czasu byli znani jako malarze – bo łatwo było ukryć godziny pracy przed Urzędem Emigracyjnym, a jednocześnie dość łatwo było się tego zawodu nauczyć. I było to nieźle płatne, więc sporo Polaków na tym zarabiało, najpierw poprzez prace dla kogoś, a potem poprzez otworzenie własnego biznesu.
A jak wyglądała tu pandemia koronawirusa? Nasze granice były zamknięte przez 2 lata i mieliśmy kilka lockdownów. Myślę, że najbardziej bolesny był ten w drugiej połowie 2021 roku, bo wydawało się, że wtedy wszystko wracało już do normy, aż tu nagle wyrwał się wariant delta i zamknięto Sydney na 3 i pół miesiąca. Zaraz po tym zamknięto Melbourne. Otwarto dopiero wtedy, gdy ponad 80% dorosłych się zaszczepiło. Myślę, że można by dużo o tym opowiadać i wiem, że wśród cokolwiek niekarnych i buntowniczych Polaków nasze metody wzbudzały duże kontrowersje. Ale od początku pandemii umarło na covid nieco ponad 18 tysięcy Australijczyków w porównaniu do grubo ponad 100 tysięcy Polaków. Teraz oczywiście cały krzyk związany z pandemia się skończył, od wielu miesięcy nie ma już po tym śladu. Ostatni raz, kiedy spotkałem się tu z restrykcjami, było w lipcu 2022, kiedy musiałem w samolocie nosić maseczkę podczas lotu na wakacje na Tasmanie. I ja sam uważam, że niektóre z tych metod były przesadzone. Ale zasady były wtedy takie, jakie były i należało się dostosować. Każdy logicznie myślący człowiek wiedział, że ten stan był przejściowy i na dłuższą metę nie dało się tak funkcjonować, wiec powrót do normalności był nieunikniony. Przez większość tego dwuletniego okresu żyliśmy tu normalnie, chodziliśmy do pracy, nawet jeździliśmy na wakacje po Australii.”
M.: „Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz ze swojej przeszłości, lub historii sportu albo całego świata, to co by to było?”
J.: „Nie jestem typem człowieka, który długo rozwodzi się nad przeszłością. To jedna z tych rzeczy, której nauczyło mnie życie w Australii. Było, minęło… warto tylko przeanalizować, czy popełniło się jakieś błędy i starać się nie popełnić ich ponownie. Gdybym mógł cos zmienić w swoim życiu, to chyba tylko jedno – że wyemigrowałbym do Australii kilka lat wcześniej. Szkoda było tracić czas w Polsce na studia, które nie gwarantowały dobrej przyszłości. Wiem jednak, ze finansowo mógłbym nie mieć wcześniej na to pieniędzy, a moje doświadczenia z przeszłości ukształtowały mnie na człowieka, którym dziś jestem. Dlatego ich nie żałuje. I myślę, że nie ma co rozwodzić się nad przeszłością, a skoncentrować się na teraźniejszości i przyszłości.”
Serdecznie dziękuję za rozmowę i przesyłam gorące pozdrowienia do dalekiej Australii!