Kategoria: Wywiady

Wrócił po piętnastu latach. „Jak ten czas szybko mija”

Jednym z wielu graczy, którzy pojawili się w tym sezonie na czatach Internet Speedway Quiz był Scott. Dla sulechowianina był to powrót do rozgrywek po… piętnastu latach. Ostatni raz rywalizował w sezonie ’08.

Cinek: Sezon ’15 był dla ciebie wielkim powrotem do Internet Speedway Quiz po siedmiu sezonach absencji na naszych wirtualnych torach. Opowiedz trochę, co tam się działo u ciebie przez te… piętnaście lat.

Scott: Działo się i to wiele! Poznałem piękną dziewczynę, z którą mam dwójkę dzieci. Nawet nie wiesz, jak po dzieciach widać, jak ten czas zapie*****. Jeszcze niedawno nosiłem je narękach, a tu nagle, cyk, pyk i budzisz się z ośmioletnim synem i czteroletnią córką (śmiech).

Ile zostało tego Scotta z sezonu ’08, który jest teraz?

Niewiele. Oprócz tego, że nadal jest zamiłowanie do ciężarówek. Miałem kiedyś plan, aby zostać spedytorem, ale doszedłem do wniosku, że siedzenie za biurkiem nie jest dla mnie. Pozostałem w transporcie, ale  tej bardziej niewdzięcznej strony.

Opowiedz trochę o takim graczu jak Scott tym, którzy cię nie znają albo nie pamiętają.
Nawet nie wiem, skąd się wziął pomysł na taki nick. Może dlatego, że mocno interesowałem się wtedy karierą tego Brytyjczyka. Sukcesów większych nie osiągnąłem, ale potrafiłem punktować na poziomie tych 1,8-2,0 punktu na bieg. Startowałem w lidze polskiej w White Sox, w lidze szwedzkiej w Black Horda Team i w lidze rosyjskiej w Aligator Club.


Jak wspominasz tamte czasy ISQ?

Tamte czasy wspominam bardzo miło. Ludzie zbierali się na czatach, by ze sobą rywalizować i było miło spędzić w ten sposób czas. Była taka fajna, piknikowa atmosfera.

A jak ci się udało odnaleźć w teraźniejszych realiach quizu?

Ciężko… Niestety, ale to widać po moich wynikach.

Jak bardzo zmienił się quiz przez ten czas?

Na pewno bardzo dużo. Poszło to z duchem czasów, nowszy czas, strona internetowa, całkowicie inna budowa pytań. Fajnie to wszystko się rozwinęło.

Jak doszło do tego, że wróciłeś do quizu?

Kiedyś natknąłem się na wzmiankę na Facebooku, ale także i mój kolega, Nicki kiedyś coś przebąknął, że Internet Speedway Quiz nadal istnieje.

A skąd się znacie z Nickim?
Z Nickim znamy się od piątej klasy podstawówki, kiedy to nasze klasy zostały połączone. O dziwo fakt jest taki, że to ja zaprosiłem kiedyś Nickiego do zabawy, a on wytrwał trochę dłużej jak ja. Pozdrawiam Cię Nickuś serdecznie.

Trafiłeś do drugoligowego SMS-u, ale twoje wyniki były dalekie od zadowalających. To efekt tego, że zmieniło się ISQ, czy też może żużel na tyle ci odjechał z bieżących spraw, że trochę ci modsi mieli przewagę?
Może nie tyle odjechał żużel, co po prostu nie ma na co dzień tyle czasu, by śledzić to, co się dzieje w naszym sporcie.

Mimo wyników byłeś pewniakiem do składu, bo takie było założenie drużyny SMS. Twoim zdaniem to dobre miejsce dla początkujących i takich wracających dinozaurów?

Myślę, że SMS jest idealnym miejscem dla tych, którzy chcą zacząć przygodę z ISQ albo po prostu chcą wrócić po iluś latach, by po prostu świetnie się bawić. Trenerzy w SMS są z najwyższej półki, nie mogę też tutaj zapomnieć o kolegach z drużyny, bo to naprawdę fajni ludzie, od których można się wiele nauczyć.

Zostajesz w zespole na kolejny sezon?

Jeśli trener Witek uzna mnie za osobę, która jest potrzebna zespołowi, to zostaję!

To teraz pozostaje wyżej zawiesić sobie poprzeczkę.

I to zdecydowanie!

Może kluczem do sukcesów w kolejnym sezonie będzie baczne śledzenie mediów żużlowych w tym roku?

Staram się śledzić dużo i też jak najwięcej czytać, ale nie da się wszystkiego. Zawsze gdzieś w ciągu dnia coś umknie człowiekowi.

Tylko żużel jest w twoim sercu, czy interesujesz się innymi sportami?

Żużel jest tak na co dzień, ale lubię też piłkę nożną, siatkówkę, piłkę ręczną, czy koszykówkę. Mam też duży szacunek do lekkiej atletyki, bo sam trenowałem w przeszłości biegi.

Jesteś z Sulechowa, więc twoje serce bije dla Falubazu. Jak oceniasz skład drużyny i czy widzisz w nim jakiekolwiek słabe strony?
Najsłabszą stroną będą niewątpliwie młodzieżowcy, a reszta drużyny myślę, że robi swoje. Wiadomo jednak, że żużel zna przypadki, kiedy zawodnik miał jeden sezon naprawdę zajebisty, a w kolejnym zaliczył zjazd po równi pochyłej.

Ewentualny brak przepustki drugi rok z rzędu może być totalną katastrofą, prawda?

To może oznaczać dla Zielonej Góry bardzo wiele, bo długie lata w pierwszej lidze, a może i nawet w drugiej. Znamy przykład z siatkówki i to z twojego miasta. Kiedy AZS Częstochowa zaczął miewać problemy, to już nigdy nie wrócił do poziomu, który prezentował za czasów Galaxii czy Wkręt-Metu.

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na czatach.
Również dziękuję. Korzystając z okazji, chciałbym również podziękować drużynie SMS-u za wspaniały sezon, niewiele brakowało, a znaleźlibyśmy się w finale. Myślę, że tworzymy naprawdę fajną ekipę. Pjona!

Ojciec mógł startować razem z synem – druga część rozmowy z Igorem, zawodnikiem Red Sox

W drugiej części wywiadu z Igorem zahaczymy jeszcze o jego starty w Red Sox w tym sezonie. Poznamy także Igora prywatnie. Dowiecie się o tym, że było blisko startu w jednym meczu syna i ojca.

Był moment, że nie jeździłeś w Red Sox. Czym to było spowodowane?

To było głównie spowodowane tym, że nie miałem weny i trochę chęci z powodu wyników, ale nigdy nie zostawiłem nikogo na lodzie i zawsze podkreślałem, że jestem do dyspozycji, gdyby nie było składu. Oczywiście były sytuacje „życiowe” gdzie nie mogłem być na meczu, ale to były pojedyncze przypadki. ISQ to jednak gra i uważam, że nie ma sensu deklarować końca kariery. Czemu mamy deklarować coś, co niczego nam w życiu nie zmieni, jeśli nie mamy ochoty, to po prostu nie grajmy przez jakiś czas i tyle. Uważam, że bez sensu jest składanie takich deklaracji, a potem wracanie. Jeśli nie będę miał ochoty grać na przykład przez rok czy dwa, a potem nagle wrócić, to wolę po prostu powiedzieć, że na razie nie interesuje mnie bawienie się w ISQ niż hucznie zapowiadać zakończenie kariery, jakby to był nasz zawód lub prawdziwy sport.

To teraz przejdźmy do pozaquizowej tematyki. Jaki Igor jest prywatnie?

Tu nie będę oryginalny, jak zacznę od tego, że ciężko mówić o sobie jakim się jest człowiekiem, bo albo wyjdzie, że się nad sobą użalasz albo siebie wychwalasz. Na pewno na przestrzeni lat zmieniłem się dość mocno, to jestem w stanie ocenić sam po sobie. Kiedyś priorytetem było kupić nową czapkę i bluzę prosto, żyło się na zasadzie „jakoś to będzie”. Albo inny przykład – miałem ostatnie 100zl w kieszeni, do wypłaty załóżmy został tydzień, to zamiast zrobić sobie zakupy, zalewałem motocykl, zjadłem kebaba i kupiłem fajki. Ostatnie 5 lat to jednak diametralna zmiana w moim życiu, założenie biznesu i powiem Ci, że to też spowodowało, że pod niektórymi względami bardzo „dorosłem”. Ale mimo wszystko teraz te dawne czasy wspominam z pewnym sentymentem. Na pewno stałem się bardziej odpowiedzialny i jak tyko mogę, to staram się dbać o najbliższych. Cieszy mnie na pewno też to, że moi pracownicy doceniają mnie i mam naprawdę fajny stały skład i sami potrafią mi powiedzieć, że jestem w porządku gościem, bo wiedzą, że z żadnym problemem ich nie zostawię. Więc podsumowując Twoje pytanie, na pewno pod wieloma względami, choć tego na pewno na pierwszy rzut oka nie widać, stałem się bardziej dojrzały w podejściu do wielu życiowych spraw, a także dużo bardziej cierpliwy w dążeniu do celu i końcowych efektów, ale nie postawie siebie w żaden sposób za wzór, bo do tego mi bardzo daleko.

Czym zajmujesz się na co dzień?

Na co dzień prowadzę lokalna firmę transportową. A wolny czas poświęcam na rozwijanie swoich kompetencji i realizowaniu pasji. Staram się cały czas coś robić i inwestować w siebie czy w firmę.

Masz rodzine, dziecko – opowiedz troszkę o nich.

Tak, zgadza się. Moja partnerka to moja rówieśniczka, na co dzień bardzo wiele mi pomaga w prowadzeniu firmy i w większości, że ta firma rozwinęła się, to jej zasługa, bo ja na początku to tyle cierpliwości, co ona do tego wszystkiego nie miałem. No i też dzięki niej tak naprawdę zmieniłem w życiu pewne priorytety. Natomiast młody ma już prawie 15 lat. Jest w 1 klasie liceum, brał także udział w kilku sparingach ISQ, ale odpuścił, bo jak to dzisiejsze dzieciaki, mają dostęp do multum rozrywek i było to dla niego zbyt nudne. Może jeszcze kiedyś będzie miał ochotę się w to bawić, kto wie. Miał też, a w zasadzie ma duży dryg do motocykli. Już w wieku 7 lat miał niesamowicie opanowany mini motocykl, gdzie 10-11 latkowie mieli z tym problem. Miał zajawkę chwilowo żeby zapisać się na żużel, ale też mu minęła. Ja do niczego go zmuszać nie będę, sam musi wybrać sobie drogę, ja jedyne co mogę, to pomóc mu i doradzić w obranych celach.

Było blisko, by po raz pierwszy w historii ISQ tata z synem wystartowali w jednym meczu ligowym. Żałujesz, że do tego nie doszło?

Na pewno byłoby to coś do tej pory niespotykanego w ISQ, ale nie mogę powiedzieć, że żałuję. Mimo wszystko to tylko gra, przecież nie będę go zmuszał. Jak będzie chciał grać to super, ale jeśli nie, to też nic się nie stanie.

Mówiłeś o rozwoju kompetencji. Skompletowałeś już wszystkie kategorie w prawie jazdy?

Brakuje mi jeszcze kategorii D, ale jestem już po ukończonym kursie, czekam tylko na wyznaczenie egzaminu, bo z autobusami jest o tyle specyficzna sytuacja, że WORD, w którym będę zdawał, nie ma swoich autobusów i będę zdawał na autobusie szkoły jazdy. Procedura wygląda wtedy trochę inaczej. Jako ciekawostkę mogę dodać, ze byłem jedyną osobą u swoich instruktorów, z którą mieli styczność zarówno na ciężarówki wcześniej jak i teraz na autobus, która nie robiła tego, by iść do pracy i pracować, tylko dla siebie. Wyszedłem z założenia, że to jedna z łatwiejszych opcji na podbicie swoich kwalifikacji i gdyby kiedykolwiek podwinęła mi się noga, to mam alternatywę, która pozwoli mi na spokojne życie.

Opowiedz nam o swoich największych pasjach. Z tego co wiem, trochę tego jest, dlatego wybierzmy te najważniejsze.

Jeśli chodzi o pasję to największa jest motoryzacja zdecydowanie. Uwielbiam każdego rodzaju pojazdy, choć oczywiście najbardziej lubię sportowe samochody i motocykle, ale przyjemność czerpię również z jazdy ciężarówka czy nawet autobusem na kursie. Trochę tych aut i motocykli udało mi się dorobić, choć jeszcze parę lat temu w życiu bym nie powiedział, że spełnię tyle swoich marzeń. Jeśli miałbym jednak wybierać co sprawia najwięcej przyjemności, to jest to jazda motocyklem. Kategoria A to jedyna kategoria którą ludzie robią stricte dla przyjemności i pasji. Mimo mijających lat i postępu technologii uważam, że motocykle nadal maja swój niepowtarzalny klimat, niezależnie od rodzaju sprzętu jakim się poruszasz. Myślę, że tych pasji tak dużo aż wcale nie mam, bo sama zajawka na pojazdy zabiera dużo czasu no i tez nie ma co ukrywać dużo pieniędzy, choć ostatnio zmieniłem trochę priorytety i staram się rozwijać i bardziej inwestować w siebie niż pojazdy o czym wspomniałem już. Jak wiesz uczę się już od jakiegoś czasu języków francuskiego i hiszpańskiego. To jest mój kolejny krok w samorozwoju. Francuskiego uczę się ze względu na potencjalne możliwości biznesowe w przyszłości, a hiszpańskiego z tego względu ze w Hiszpanii przebywam coraz więcej i docelowo planuje tam zamieszkać na stałe. Jak bym miał podsumować naukę tych języków to hiszpański od zera jest łatwiejszy niż angielski, ale francuski jest językiem trudnym, aczkolwiek do opanowania. Kiedyś jeszcze miałem mocna zajawkę na hip hop, był to wręcz mój styl życia, teraz raczej jest to samo słuchanie muzyki.

Polska czy Hiszpania?

Często słyszę pytanie od ludzi czemu akurat Hiszpania jest moim wyborem, odpowiedź jest bardzo prosta. To naprawdę tylko kilka czynników – sympatyczni ludzie, ceny nieruchomości no i nr 1 czyli pogoda. Na ten moment Hiszpania wygrywa, ale mimo tego, że jestem tam regularnie, chyba częściej niż w Bydgoszczy, to obiektywnie będę mógł ocenić i porównać te dwa kraje, mieszkając przynajmniej z rok bez przerwy, choć nie planuje przenosić się tam jak wiesz w celu szukania pracy, więc nie wiem czy do końca kiedykolwiek będę obiektywnie mógł ocenić. Polska tez nie jest złym krajem, ale teraz głównie zależy mi na ładnej pogodzie.

Masz dość luźny styl na czacie w trakcie meczów. Rzekłbym charakterystyczny, ale jak ktoś Cię nie zna to może uznać dwuznaczne żarty za obraźliwe. Wytłumacz nam tutaj, że to nic złego i sposób na rozładowanie atmosfery.

Zgadzam się, czasami lubię walnąc głupim tekstem, ale w zdecydowanej większości jest to moje specyficzne poczucie humoru, a w zasadzie całkowicie, bo mówiąc szczerze nie było jakiejś wielkiej sytuacji a na pewno nie od czasu mojego powrotu do quizu by ktoś mnie naprawdę zdenerwował. Często po fakcie zdaje sobie sprawę ze przesadziłem i są momenty, że jest mi głupio. Więc jeśli ktokolwiek w ISQ poczuł się urażony jakakolwiek odzywką z mojej strony, to niech wie, że nie miałem tego na celu. W RS mamy bardzo specyficzna atmosferę, a szczególnie rozmowy między mną Styrcem a Jessupem i potem z rozpędu przenoszę to na czat, bo zapominam, że nie wszyscy są tacy sami.

Pochodzisz z Bydgoszczy, ale z tym miastem nie masz już w zasadzie nic wspólnego. Komu kibicujesz teraz? Polonii, PSŻ czy Przyjemskiemu?

Oprócz tego ze cześć rodziny tam mieszka to prawda ze nie łączy mnie zbyt wiele, ale tam spędziłem swoja młodość wiec na pewno mam jakiś sentyment. Kibicuje w głównej mierze oczywiście Polonii, ale PSŻ tez życzę jak najlepiej, no i oczywiście Przyjemskiemu też.

Skąd taja sympatia do Przyjemskiego?

To jest oczywiście trochę żartobliwie przesadzone z mojej strony, ale jeśli w drużynie której kibicujesz przez dekadę nie ma zawodnika a tym bardziej wychowanka który jest naprawdę rokujący i w wieku 17 w ścisłej top ligi to staje się on sportowym bożyszczem wśród kibiców, bardzo szanuje go za to ze został kolejny rok w Bydgoszczy, chociaż patrząc obiektywnie nie wiadomo czy w dalszej perspektywie go to nie zahamuje, jednak ma świetnego menadżera który napewno wie co robi i sprawi ze Wiktor będzie potężny.

Regulamin skrzywdził mnie najbardziej – część I rozmowy z Igorem, zawodnikiem Red Sox

Igor od czasu powrotu do ISQ związany jest z Soxami. Krótko był w Białych Skarpetkach, a potem startował w Czarnych i Czerwonych. Znacie go jako osobę o specyficznym poczuciu humoru, czego wyraz daje na czatach podczas meczów. Zapraszamy do pierwszej części wywiadu z zawodnikiem Red Sox, w której Igor opowiada o swoich początkach w ISQ, Rambokaczorze i powrocie w sezonie 13.

Witek: Tę część naszej rozmowy poświęcimy na początki Twojej przygody z Internet Speedway Quiz. Powiedz zatem, jak trafiłeś do ISQ?

Igor: Teoretycznie pytanie bardzo łatwe, ale mówiąc szczerze nie jestem do końca pewien. Wydaje mi się, że Brindel mi kiedyś podesłał info o ISQ i tak trafiłem do ligi tworzonej przez bodajże Rambokaczora. Do dzisiaj za to pamiętam, że w debiucie wygrałem bieg, potem byłem dwa razy trzeci i raz ostatni.

Rambokaczor to postać legenda ISQ. Wszyscy pamiętają go zwłaszcza ze względu na pytania. Miałeś z nim jakiś kontakt? Znałeś go osobiście?

Poznać to za dużo powiedziane, ale kilka razy go widziałem i zamieniłem kilka słów. To było wiele lat temu, ale pamiętam, że na żywo to był w porządku gość. Zresztą wtedy mieliśmy po 15-17 lat, więc każdy z nas był inny.

Nie zaczynałeś jazdy w ISQ w „głównej” lidze. Dlaczego?

Główne ISQ wtedy wydawało mi się czymś niesłychanie trudnym. Poza tym było tyle zawodów w innych ligach, praktycznie codziennie coś się działo. W dosłownie 15 minut potrafiło się zebrać tyle osób, że dla niektórych brakowało miejsca nawet podczas sparingów. Często nawet w środku tygodnia na przykład o 23 potrafiło się zebrać 12 osób, by rozegrać zawody.

Byłes bardzo zaangażowany w ligę PLIS. Przypomnij quizowiczom te czasy, kiedy startowali w 3-4 ligach codziennie. Dlaczego powstała liga PLIS?

Liga PLIS powstała jako alternatywa dla wielu osób narzekających na poziom pytań w innych ligach. Nasze pytania były zazwyczaj dużo łatwiejsze. Że tak to nazwę „pokolenie PLIS” to byli głównie ludzie z wiedzą o teraźniejszości i takie też mieliśmy w większości pytania, mniej więcej mogłeś spodziewać się, że pytanie będzie o ostatnie 10 lat. W obecnym ISQ II liga ma oczywiście słabszy poziom niż I liga, ale nadal zaskakuje. Poza tym pewnie część osób pamięta, że w latach 2005-2008 mniej więcej, powstało dużo lig które na przykład upadały po kilku kolejkach.

To była taka samowolka, zasady niby jakieś były, ale nie przypominam sobie, by ktoś tam dostawał za cokolwiek kary. Były oczywiście tego plusy i minusy. W pewnym momencie ja całkowicie zniknąłem z ISQ i ktoś inny przejął ligę, tak naprawdę do tej pory nie wiem kto. Ostatnio Malak coś wspominał, że też był później w nią zaangażowany, ale nie wiem czy zaraz po mnie, czy już po kimś następnym.

Wracając jeszcze do czasów kilku lig jednocześnie, pamiętam również, że władze jednej z lig nieprzychylnie patrzyły na PLIS, nie powiem już która to była, bo nie pamiętam, wiem że na pewno nie „główne ISQ”, ale do dzisiaj za to pamiętam, że zgłaszali nas do administracji forum, że kopiujemy rzekomo ich pomysły. Ostatecznie odpuścili po kilku rozmowach i jakoś sobie funkcjonowaliśmy równocześnie wszyscy razem.

Liga PLIS dała wielu nowych quizowiczów. To ważne zagadnienie w kontekście obecnej promocji. Jak to się stało, że nowi dołączali do PLIS?

Nowi ludzie nakręcali się sami, były tematyczne czaty żużlowe i jeden drugiego w ten sposób namawiał. W mojej drużynie pojawił się jeden chłopak z Leszna, który namówił jeszcze dwóch kolegów z klasy, ja tak samo miałem wtedy w drużynie kolegę z klasy, którego mało kto zapewne kojarzy – Adixa. Plus jedna osoba z innych lig i nagle już była 6 osobowa kadra, która mogła startować w meczu. Więc połowa drużyny, praktycznie każdej to byli debiutanci. I jeśli mnie pamięć nie myli, drużyn w lidze było 8 i każda była prowadzona przed debiutanta. A na pewno zdecydowana większość, bo ja tak naprawdę też byłem wtedy debiutantem.

Do ISQ wróciłeś w trakcie sezonu 13. Jak to się stało, ze znów usłyszałeś o ISQ?

Ja akurat trafiłem z artykułu na WP SportoweFakty. Co jakiś rok czy dwa przypominałem sobie o ISQ i szukałem w internecie czy coś się może dzieje w tym temacie, ale nigdy nic nie znalazłem. Nie miałem kontaktu z nikim z ISQ więc informacje do mnie nie dotarły na samym początku powrotu ligi. Nagle pojawił się artykuł i tak oto wróciłem.

Niewielu z quizowiczów pewnie pamięta, że początkowo trafiłeś do White Sox, ale szybko zmieniłeś klub. Dlaczego?

Do White Sox trafiłem trochę przypadkowo. Znałem Pirka i doskonale go kojarzyłem z dawnych czasów, napisał żebym koniecznie dołączył do nich i tak oto trafiłem na jeden mecz do White SoxS. Jeszcze w tym samym sezonie zostałem wypożyczony do Red Sox, ponieważ White Sox zakończyło już sezon, a Red Soxi szukali wzmocnień na play-offy, a że nie przekroczyłem limitu punktów, to mogłem zostać wypożyczony. Więc trochę i tu i tu trafiłem z przypadku. Jednak na pewno lepiej czuję się w Red Sox, nie miałem w White Sox z nikim żadnych spin ani nic takiego, ale Red Sox to mega wyluzowana drużyna i mi to bardzo odpowiada.

W Red Sox nie osiągacie jakiś spektakularnych wyników, ale na meczach często jest osiem osób. Czy to efekt tej atmosfery, o której mówisz?

Pewnie to właśnie efekt tego. Nie ma u nas osoby, która by nie była zaangażowana w życie klubu. Jedni mniej, jedni więcej, ale nikt nie stoi z boku a dyskusje na różne tematy prowadzimy praktycznie codziennie. Vaikai nasz najnowszy nabytek tez bardzo dobrze się wczuł w klimat i podkreślał ze podoba mu się u nas, a więc świadczy to dodatkowo, że nie jesteśmy zamknięci we własnym gronie i nowe osoby też szybko poczują się swojsko.

Startowałeś także w II lidze w barwach Black Sox. Byłeś tam liderem i jednym z najlepszych zawodników w lidze. Przeskok między I i II ligą jest chyba dosyć duży?

Jest duży, Rafał dopiero co w wywiadzie o tym wspominał. Z tym, że dla niego to była nowość, a ja już w 1 lidze chwilę startowałem wcześniej. Ale ja wiedziałem, że może być ciężko, natomiast sezon wcześniej startowałem w paru meczach RS jako gość i notowałem dość przyzwoite wyniki, więc na ich podstawie stwierdziłem, że zaryzykuję. Natomiast na pewno nie jestem zadowolony z obecnego sezonu w swoim wykonaniu, nie oczekiwałem top 10, ale top 20 uważałem, że jest mimo wszystko w moim zasięgu. Tym bardziej, że zacząłem wcale nie najgorzej.

Uważasz, że w tym sezonie regulamin dotyczący „gości” skrzywdził takich zawodników jak Ty?

Tu nie będę ukrywał, uważam, że regulamin dotyczący gości skrzywdził mnie najbardziej z wszystkich zawodników. Zostałem sklasyfikowany do grupy liderów w jednym worku z najlepszymi , przez co miałem bardzo mały limit startów. Być może gdybym regularnie startował w 2 lidze jako gość, to i w 1 lidze wyniki miałbym lepsze. Możliwe, że właśnie tego zabrakło, ale z drugiej strony w zeszłym roku było kilku zawodników w 2 lidze, z którymi walczyłem o ścisły top, w tym roku już miałbym tych rywali znacznie więcej i wcale nie jest powiedziane, że powtórzyłbym równie dobry sezon w 2 lidze, jak rok wcześniej. Aczkolwiek jestem wielkim zwolennikiem, by goście owszem byli, ale tylko Ci z 2 ligi w 1 lidze i z limitem, po przekroczeniu jego zostawili by automatycznie zawodnikami 1 ligi, czyli identycznie jak rok wcześniej.

Dobre wyniki zaowocowały transferem. „Liczę, że się sprawdzę”

Dla Vaikaia sezon ’15 był debiutanckim w Internet Speedway Quiz. Dobre wyniki w 2. Lidze zaowocowały szybko angażem w roli „gościa” w Red Sox, a na kolejny rok rozgrywek „Czerwone Skarpetki” będą już bazowym klubem tego gracza.

Cinek: Półfinały 2. Ligi za nami. Drużyna SMS-u do ostatniego biegu rywalizowała o to, by awansować do finału i sprawić ogromną niespodziankę. Duży czujecie niedosyt w związku z porażką w dwumeczu z Black Sox?
Vaikai: Niedosyt zawsze jest, kiedy się przegrywa. W tym przypadku może jest odrobinę mniejszy, bo zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby oszukać przeznaczenie. W pierwszej półfinałowej odsłonie mocno nacisnęliśmy Black Sox i można było liczyć, że pękną, jednak niestety dla nas pokazali oni stalowe nerwy i odmienili na swoją korzyść losy rywalizacji. Nie bez problemów, co może sprawiać nam satysfakcję. Niespodzianki to sól sportu i nawet jeżeli po raz tysięczny kolejny Dawid pokonuje kolejnego Goliata, to jest to fajne, jednak cały urok takich wyników jest w tym, że nie pojawiają się one często. Szkoda, że tym razem się nie udało, ale głowy mamy podniesione. Wstydu nie było, a takich testów obciążeniowych jak tych od nas, drużyna Black Sox w tym sezonie nie zaznała.

Zaskakująco mocno rozpoczęliście pierwszy mecz z Czarnymi Skarpetkami, co pozwoliło wam objąć prowadzenie i nie oddać go do samego końca. W czym tkwiła wasza recepta na tak mocne otwarcie?
Kombinacja odpowiednich pytań oraz formy liderów drużyny. Cinek i Rafał bardzo dobrze się czuli w pytaniach o U24 Ekstraligę, która pozwoliła nam przywieźć cenne trójki. Ja ze swojej strony starałem się niczego nie zepsuć i dorzucać punkty ze spisu, żeby przywozić kolejne biegowe zwycięstwa. Niestety, mimo że ostatnio trochę o tej U24 Ekstralidze czytałem, to jednak w mojej pustej głowie niewiele zostało i polegałem tylko na spisie. Dodatkowo w dwóch moich biegach przegrywaliśmy 1:5 i miałem już trochę ciepło, że koniec końców ten mój spis niewiele da. Na szczęście końcówka już lepiej wyglądała z mojej strony, a równa forma liderów dała nam upragnione zwycięstwo.

Ta wygrana z Black Sox dała wam takiego kopniaka przed rewanżem? To, że w głowach siedział rewanż, to jest pewne, ale to was napędzało, czy jednak trochę ciążyło?
Ja ze swojej strony na pewno nie czułem obciążenia. Lekki stresik mam zawsze w ISQ, ale tylko na sekundy przed moim biegiem, zanim sędzia rzuci pytanie. Takie pozytywne napięcie. Wygrana w pierwszym półfinale pokazała, że nie jesteśmy zbieraniną chłystków, tylko fajną drużyną, która przy odpowiednich okolicznościach potrafi napsuć krwi i dziabnąć faworyta. W rewanżu nie było co kalkulować – pozostało nam pojechać jak najlepiej, kąsać Black Soxów i liczyć, że ten kapitał zebrany w pierwszym meczu albo powiększymy, albo w najgorszym przypadku pozwoli nam przezimować do finału. Ostatecznie niewiele zabrakło, więc nie można powiedzieć, że przewaliliśmy naszą wygraną na głupoty jak ci wszyscy zwycięzcy loterii, dla których „szóstka” to był wstęp do bankructwa.

Pozostaje chyba tylko żałować, że ten sezon się kończy, bo złapaliście wiatru w żagle.
To prawda, trochę szkoda, że ligowa przygoda się już kończy. Niby to było aż pięć miesięcy rozgrywek, ale na tyle fajnie to wszystko wyglądało, że zleciało to dla mnie tak szybko jak pięć tygodni albo i krócej. Wiatr w żaglach na pewno był, ale ciężko powiedzieć czy faktycznie poszlibyśmy za ciosem. Na pewno coraz fajniej to wyglądało i myślę, że przy dobrych wiatrach, treningach spisu i poszerzaniu wiedzy rozhulalibyśmy tę łajbę na poważnie.

Ty ze swoich wyników ligowych jesteś zadowolony?
W dziesięciostopniowej skali to by chyba była piątka z minusem. Tych trójek przywiozłem bardzo mało, ale tego się spodziewałem, bo nigdy nie byłem szaleńczo zainteresowany żużlem jako dyscypliną – bardziej jako regularny kibic mojej drużyny i ligi, w której w danym sezonie jechała. Reszta zawsze była obok mnie i jakoś tego mocniej nie śledziłem, przez co mam pewne luki w wiedzy. W sumie tak prawdę powiedziawszy, to bardziej pasuje określenie, że żużel w mojej głowie to jedna wielka luka, z okazjonalnymi wyspami wiedzy. Dodatkowo startowanie w ISQ uświadomiło mi, że jedna rzecz to tę wiedzę mieć, a druga umieć z niej skorzystać w trakcie biegu.

Niestety często niektóre sezony, nawet te niedawne, zlewają mi się w jeden i takie pytania typowo encyklopedyczne, że żużlowiec X odniósł taki i taki sukces w roku Y, to niewiele mi pomaga, te lata strasznie mi się zacierają w głowie. Trochę szkoda, bo bardzo lubię wszelkiego rodzaju quizy. Z drugiej jednak strony, to spis mi całkiem nieźle wychodził – udało mi się przywieźć trochę więcej dwójek niż jedynek, aczkolwiek chciałbym, żeby te proporcje były jeszcze korzystniejsze na rzecz dwójek. Uczucia mam mieszane, ale kilka momentów satysfakcji miałem, szczególnie dwie trójki, które udało mi się przywieźć w pierwszej lidze jako gość w Red Sox.

Notabene moja średnia w pierwszej lidze jest lepsza niż w drugiej, co jest trochę paradoksalne. W każdym razie to wszystko pozwala mi myśleć, że może nie jestem taki najgorszy i przy trafionym pytaniu jestem w stanie pokazać coś więcej niż tylko niezły spis.

Jest mecz, który z jakiegoś powodu szczególnie mocno utkwił ci w pamięci?
Z meczów to na pewno styczniowy pojedynek z Silver Sox w barwach SMS, który wygraliśmy 65:25. Ten mecz był niemal nierealny, wszystko zagrało u nas idealnie i ciężko mi sobie wyobrazić drużynowo lepszy mecz. Praktycznie każde pytanie nam pasowało i pojechaliśmy bardzo równo jako drużyna. Najgorszy wynik to było 10+3 Scotta w sześciu startach, więc pokazaliśmy wtedy jazdę z innej planety. Inny mecz, który bym wskazał to pojedynek w barwach Red Sox przeciwko Champions Team – przywiozłem dwie trójki i zrobiłem najwięcej punktów w drużynie razem z Boskim (nie licząc bonusów).

Totalna anomalia i podejrzewam, że nieprędko coś takiego będę w stanie powtórzyć. Zresztą w całym tym meczu więcej punktów przywiózł jedynie Masterek. Podejrzewam, że to był totalnie jednorazowy wystrzał z mojej strony, ale bycie nawet ten jeden raz lepszym niż tacy wymiatacze jak Witek, Jessup, Styrcu czy Igor, to dla mnie spore osiągnięcie. A z pobocznych wspomnień tego sezonu to na jednym CT Cup wygrałem bieg, gdzie udało mi się wyprzedzić Kaspera w pytaniu o Konrada Kurtza. Niby tylko jeden bieg, o którym Kasper pewnie zapomniał 5 minut później, ale dało mi to trochę radości.

Staram się zawsze szukać pozytywów i choć na tle reszty zawodników w ISQ moja wiedza jest jedna z najmniejszych, to nadal ta zabawa potrafi dostarczyć wielu emocji i satysfakcji.

Nie sposób nie zapytać, co dalej. W środowisku mówi się, że opuścisz drużynę SMS-u i w przyszłym roku pojedziesz w nowej drużynie. Coś więcej na ten temat?
Pierwszy sezon w ISQ bardzo mi się spodobał. Cała koncepcja quizu jak i organizacja jest super. Co prawda pytania mogłyby być łatwiejsze, ale trudne też są dobrą nauką. Co do moich startów w przyszłym sezonie, to jeżeli Witek i Styrcu nie zmienią zdania, to będę kontynuował przygodę w barwach Red Sox, w których już miałem okazję startować jako gość. Nie wiem, czy będę wielkim wzmocnieniem, ale liczę, że się sprawdzę jako zaplecze drugiej linii i będę uzupełnieniem dla liderów.

Nowym klubem ma zostać zespół z 1. Ligi. Czujesz się na siłach, by zawiesić sobie wyżej poprzeczkę?
Tak jak mówiłem wyżej – w lidze wyżej paradoksalnie miałem lepszą średnią niż w drugiej lidze, ale nie ma się co oszukiwać – pytania w pierwszej lidze to jest czasem kosmos. Chociaż dzięki temu być może rośnie rola spisu. Przy łatwiejszym pytaniu dobrą odpowiedź mogą znać dwie osoby, więc takiemu spisywaczowi zostaje maksymalnie jedynka, natomiast gdy wszyscy spisują po tej jednej osobie, która zna odpowiedź, to jest szansa na dwójkę. Na pewno występy jako gość pokazały mi, jakie mam braki, nadal nie jestem pewien czy uda mi się je nadrobić, ale na pewno się postaram.

A jeśli regulamin dałby ci zielone światło na starty w roli gościa w 2. lidze, to widzisz się dalej w drużynie SMS-u?
Jeżeli SMS będzie istniał w następnym sezonie a wraz z nim druga liga, to na pewno chciałbym startować jako gość w SMSie. Drugi poziom rozgrywkowy jest dla mnie bardziej naturalnym terenem niż rywalizacja najlepszych, więc siłą rzeczy chciałbym mieć możliwości startu na łatwiejszych pytaniach – w końcu nadal mimo wszystko jestem quizowym żółtodziobem.

Brutalne zderzenie z I Ligą. „Różnica jest horrendalna”

RDrabiniok w tym sezonie ścigał się na obu ligowych frontach. Rybniczanin przyznaje, że mocno odczuł różnicę między pierwszą ligę, w której bronił barw Red Sox, a drugą, gdzie reprezentował SMS ISQ.

Cinek: Sezon ligowy dla Red Sox oraz SMS dobiegł już końca. Jak podsumowałbyś swoje występy w lidze w barwach obu drużyn?
RDrabiniok:  W obu przypadkach pozostał pewien niedosyt. W Red Sox wszyscy liczyli na fazę play-off, zaś w SMS-ie apetyt rósł w miarę jedzenia. Po pierwszym z półfinałów przez głowę przewinęła się myśl o wygraniu całych rozgrywek. Szybko jednak ten pomysł został nam wybity z głowy.

W 1. Lidze jesteś przedostatnim zawodnikiem wśród tych sklasyfikowanych, z kolei w 2. Lidze w TOP 10. Jak dużą różnicę odczuwasz pomiędzy pierwszą a drugą ligą?
Różnica pomiędzy 1. a 2. Ligą jest horrendalna. Mój przypadek jest tego dość idealnym przykładem. Na niższym szczeblu rozgrywkowym jestem w stanie punktować na dobrym poziomie, zaś w Red Sox każdy zdobyty przeze mnie punkt, zarówno przeze mnie jak i pozostałych był traktowany niczym z kategorii niespodzianek.

Większą satysfakcję sprawiają ci wyniki w pierwszej lidze, gdzie jednak mimo wszystko masz średnią niewiele ponad punkt, czy w drugiej, gdzie zdobywasz praktycznie dwa razy więcej?
Jeśli mam być szczery to zdecydowanie jazda w barwach SMS-u. Wyniki szły w parze z głową w dobrą stronę, co przekładało się na kolejny dobry występ. W 1. Lidze natomiast gdy podchodzisz do biegu ze świadomością, że i tak nie znasz odpowiedzi, to nie ma to zbytniego sensu. Gdyby nie ludzie z drużyny to z pewnością bym odpuścił starty na tym szczeblu już podczas sezonu.

Czego twoim zdaniem zabrakło Red Sox, by znaleźć się w play-offach?
Pewnie nikogo nie zaskoczę, ale punktów w tabeli (śmiech). Red Sox w kończącym się już sezonie miał jeden problem. Sinusoidalna forma całego zespołu. Liderzy nie potrafili się razem „wstrzelić” w dane spotkanie i tych punktów zabrakło w ostatecznym rozrachunku. Swoje też zrobiły literówki, lecz te w ISQ są czymś naturalnym. Niestety w naszym przypadku często były one w liczbie więcej niż ta, która dopuszczone jest regulaminowo.

SMS z kolei zaskoczył pozytywnie i był bliski sprawienia bardzo dużej niespodzianki, czyli awansu do finału Ligi. Czujecie niedosyt?
Zdecydowanie. Tak jak wcześniej mówiłem po meczu, w którym byliśmy gospodarzami i udało nam się zwyciężyć różnicą aż 11 punktów, najwyraźniej poczuliśmy się zbyt pewnie. Dostaliśmy lekcję pokory od BS – chociaż jeśli mam być szczery to samego mk i tyle. Pozostaje nam jednak wyciągnąć z tego lekcję na przyszłość, by pozostać skupionym do ostatniego biegu.

Przyzwyczaiłeś kolegów do tego, że punktujesz solidnie, często na poziomie w okolicach piętnastu punktów. Co się stało w rewanżu z Black Sox, że nagle punktów było tylko pięć?
Nie chciałbym, by to było jakiekolwiek wytłumaczenie, ale mój występ w rewanżu do samego końca stał pod ogromnym znakiem zapytania. Niestety luty po raz kolejny nie okazał się być dla mnie zbyt łaskawy pod względem zdrowia. Okres grypowy dopadł tym razem i mnie, a na domiar złego pojawiły się dość duże problemy z gardłem. Z takiego combo nie mogło wyniknąć nic dobrego.

Masz taki niedosyt, że tych twoich punktów brakło?
Wiadomo, że tak. Przez niemal cały sezon to właśnie ja z Cinkiem wzięliśmy na swoje barki odpowiedzialność za wynik całej drużyny. Tym razem na moje miejsce wskoczył Vaikai, lecz z trzema indywidualnymi zwycięstwami nie mogliśmy myśleć o niczym pozytywnym. Należy jednak pamiętać, że na końcowy wynik nie składa się dyspozycja jednego, czy dwóch zawodników, a czterech.

Sezon powoli zbliża się ku końcowi. Jak wstępnie podsumowałbyś go w takim ogólnym swoim wykonaniu, nie takim stricte ligowym?
Dla mnie ostatni sezon był poligonem doświadczalnym. Regularna styczność z najlepszymi zawodnikami oraz liczne występy w SMS-ie i turniejach. Na pewno czasu nie zmarnowałem i mam nadzieję, że to w przyszłości zaprocentuje.

Któryś mecz ligowy lub turniej z jakiegoś powodu zapadł ci szczególnie w pamięci z tego sezonu?
Tu wybór mógł być tylko jeden. Zdecydowanie jest to mecz pomiędzy Red Sox a Champions Team z 10. kolejki i słynna afera Jessupa. Content w trakcie pojedynku, jak i po jego zakończeniu okazał się być dość gówniany, lecz to właśnie takie mecze najmocniej zapadają w pamięci.

A czy jest jakaś impreza, z której czujesz ogromny niedosyt, bo czułeś, że stać cię na więcej?
Zawody, które polegają na spisie. W przeciwieństwie do innych jest to turniej, gdzie każdy ma równe szanse, a nie liczy się wiedza. Zawsze czułem się w tym dość dobry, lecz moje umiejętności szybko zostały zweryfikowane. Pozostają mi jeszcze kolejne rundy GP Spisu, gdzie mam nadzieję, że pokaże się z lepszej strony niż podczas inauguracyjnych zawodów.

Na koniec nie sposób nie zapytać, co dalej. Jakie plany startowe na kolejny sezon? Rozmawiałeś już ze sztabem Red Soxów na temat swojej przyszłości?
Nie przywykłem do zmian, więc jeśli nie stanie się nic nieoczekiwanego, a sztab będzie dalej chętny to pozostanę w Red Sox. Czekamy jeszcze na końcową wersję regulaminu na przyszły sezon, by ponownie poszukać jazdy w niższej lidze. Gdyby się udało pozostać w SMS-ie, to byłbym jednak zadowolony.

Czas na Ligę Dwójek. „Widzę sporo pozytywów”

Pierwsza edycja Ligi Dwójek za nami. Pomysł Boskiego spotkał się z dużym entuzjazmem quizowiczów, dlatego już za kilka dni rozpocznie się drugi sezon towarzyskich zmagań.

Witek: Jak podsumujesz pierwszy sezon działalności Ligi Dwójek?

Boski: Trudno oceniać własne dziecko, ale myślę że pierwszy sezon ligi dwójek był całkiem niezły. Widzę dużo pozytywów, co najmniej kilku nowych techników, sędziów. Od strony „sportowej” dynamiczny system awansów i spadków spowodował, że nie było meczów o nic i tak naprawdę żadna drużyna się nie nudziła. Jest też sporo zmian wewnątrz lig, więc nie kisimy sie między ligami. Na 75% żadna z drużyn nie zrezygnowała z rywalizacji, co też jest jakimś tam małym wyrazem zadowolenia uczestników. Wiem, że część 4-ligowcow odnalazła nową motywację do quizu, bo mieli możliwość nie tylko czekania na spisie, ale również zgadywania odpowiedzi samemu. Ta jedna wisienka na torcie, której mi brakuje do pełni szczęścia to nowe drużyny, a zwłaszcza nowi zawodnicy, którzy już rozpoczęli ściganie w drugiej lidze. Tutaj jeszcze potencjał jest i szczerze nie wiem do końca czemu nie potrafię go wykrzesać. Ale generalnie – sporo rzeczy zadziałało tak jak to sobie wymarzyłem.

Niebawem rusza druga edycja. Jakie masz plany i cele na tę edycję?

Plany na drugą edycję poniekąd wynikają z tego, czego brakowało mi w pierwszej. Chciałbym jak najwięcej nowych nicków, nowych sędziów i techników. oprócz tego oczywiście aby wszyscy się bawili dobrze i bez spiny, bo to jest moim zdaniem największą zaletą zawodów towarzyskich. Wyzwanie jest jedno, mianowicie takie, że latem częstotliwość odwiedzania forum maleje. No a tak indywidualnie to chciałbym zmotywować Styrca, żeby czasem spisał, a nie tylko działał w stylu 0,3,0.

Ruszasz z akcją promocyjną. Możesz zdradzić jej szczegóły?

Na razie dostałem wstępne zielone światło od prawie wszystkich osób z jak to się ponoć mówi „zasięgami”, akcja z grubsza nie różni się niczym od poprzednich z wyjątkiem tego, że tekst promocyjny uszczupliłem do granic możliwości. Dodatkowo nie staram się przekonać nowych osób tym, że fajnie jest znać Maxa Grosskreutza, a zamieniłem to na proste przykładowe pytanie z zakresu 4 ligi. Na zarejestrowanych na forum będzie czekał trener, który dobierze dwójkę do startu i wytłumaczy zasady. Co do samej akcji promocyjnej – nie mam jakichś wielkich oczekiwań, ale każda nowa para to sukces. Jeśli tych par będzie więcej niż 3, to otwieram z automatu 5 ligę i tu przechodzimy do kolejnego pytania

Czy jakieś innowacje względem pierwszego sezonu są planowane?

Co do samych zasad – wiem, że były pomysły w postaci skrócenia zawodów czy jokera. Większość wolała jednak pozostać przy obecnych zasadach, więc tutaj wielkich zmian nie będzie. To, co planuje dodać, to czaty messangerowe dla uczestników poszczególnych lig, aby ułatwić dogadywanie terminów. Jeśli akcja promocyjna ułożyłaby się fantastycznie i przerosła oczekiwania, to na pewno powstanie także 5 liga.

Czy należy dobrze wczytać się w regulamin rozgrywek?

Regulamin należy czytać zawsze, a ten ligi dwójek to już od deski do deski. Nie jest jakiś długi, a kilka rzeczy może zaskoczyć względem normalnej ligi. Najważniejsze jest chyba to, że promuję sędziów, zaś obowiązek technika w razie jego braku ciąży na gospodarzach.

„Nie jestem typem człowieka, który długo rozwodzi się nad przeszłością.” Trzecia i ostatnia część dyskusji z Jaśkiem.

Misi: „W ostatniej części rozmowy chciałbym poznać bliżej Dominika Janusza, jak to się stało, że wyjechał z Polski i jak mu się żyje w dalekiej Australii. Zacznijmy może od dzieciństwa i powiedz proszę skąd zamiłowanie akurat do żużla? Miałeś jakieś inne zainteresowania?”

Jasiek: „Żużel oglądałem kilka razy w telewizji, aż w końcu wujek zabrał mnie na zawody (baraże ze Sparta Wrocław w 1988) i tak się to wszystko zaczęło. Najpierw jako młody kibic, a potem, gdzieś tak jak miałem 16 lat, kupiłem sobie mikrofon i inny sprzęt, które podłączyłem do systemu VHS. Gdy leciała transmisja żużlowa w TV, głos komentatora zastępowałem swoim. Moi rodzice do dziś chyba kilka tych nagrań mają. W ten sposób, w ramach samouctwa, powoli uczyłem się komentowania. A co jeszcze mnie interesowało? Żużel, dziennikarstwo… do tego zawsze matematyka i język angielski. Chciałem się uczyć języków, zwłaszcza angielskiego. Co ciekawe, nie chciałem emigrować, ale gdzieś podświadomie miałem tą ogromna ciekawość, jak wygląda zachodni świat. USA, Anglia, Niemcy. Australia natomiast niekoniecznie. Gdy skończyłem szkole średnią, mój angielski był na tyle dobry, że mogłem się w nim porozumiewać, a gdy pracowałem w Radiu VIA, przeprowadzałem wywiady z zawodnikami zagranicznymi. Wtedy była to naprawdę fajna rozrywka. Do matematyki miałem zawsze naturalny talent, stad pewnie wybór studiów fizyki na WSP (na matematykę nie dostałem się).

Dziś zawodowo używam właśnie matematyki i języka angielskiego. Zainteresowani mogą zapoznać się z moją praca na profilu Linkedin. https://linkedin.com/in/dominik-janusz . Od 16 lat pracuje tu w sektorze informatycznym, od 12 lat jestem managerem (tzw. operations manager). Mogę powiedzieć, że podobnie jak w ISQ, jestem zawodowo spełniony, choć tutaj z mojej kariery na pewno nie zrezygnuje. Jest jeszcze bardzo dużo do osiągniecia. Ostatnio kupiliśmy upadający biznes specjalizujący się w tzw. physical security, czyli np. systemami monitoringowymi i obecnie wraz z zespołem próbujemy to rozkręcić. I jest to na dobrej drodze. Moje matematyczne umiejętności w połączeniu z dobrą znajomością Excela i umiejętnością tworzenia procesów i struktur pozwalają mi łatwo przystosować się do nowych wyzwań zawodowych i prowadzić operacje oraz zespoły w wielu firmach zajmujących się dystrybucja i sprzedażą hurtowa. I nie tylko.

Prywatnie mam 11 letniego syna. Moja była żona, a jego mama, jest Chinką, ale mały dużo bardziej wygląda jak ja niż jak ona. Z moim synem jesteśmy ze sobą blisko. Podobnie jak ja, ma matematyczny i technologiczny umysł. Spędza czas po równo z każdym z rodziców. Oprócz tego sporo przez te lata podróżowałem (trzy kontynenty, 16 krajów, a planach co najmniej dwa kolejne). Mieszkam w domu na zachodzie Sydney, mam tam basen, niewielki ogródek i miejsce na grilla, wiec nigdy mi się tu nie nudzi. A czasem po prostu położę się na kanapie i usnę – też dobry relaks. Każdemu się należy.”

M.: „W Rzeszowie stawiałeś pierwsze kroki w zawodzie dziennikarza, nie widziałeś przyszłości w tej branży? Co sprawiło, że na miejsce do życia wybrałeś akurat Australię?”

J.: „Dziennikarstwo było trochę taką młodzieńczą fantazją, dziecięcym marzeniem. Marzeniem, które się spełniło. A kiedy już się spełniło, okazało się, że wcale nie jest to takie fajne jak myślałem. Nie działasz sam dla siebie, piszesz artykuły o ludziach i to o ludziach, z którymi w wielu przypadkach łączą cię prywatne relacje. Masz wiec konflikt interesów – z jednej strony rzetelność dziennikarska, z drugiej strony efekt artykułu na prywatne relacje. A jeśli tych prywatnych relacji nie masz, to wielu nie chce z tobą rozmawiać, więc nie produkujesz materiałów i nie zarabiasz. Pamiętam swego czasu jak wkurzał się na mnie i moją redakcję Piotrek Winiarz. Innym razem zastrzeżenia zgłaszał Karol Baran, a jeszcze innym razem ktoś inny. To niestety jest coś naturalnego i coś, co mnie osobiście na dłuższą metę w tamtym czasie nie do końca odpowiadało. Zresztą w tamtym czasie finansowo tez nie było to zachwycające. Owszem, kasa była, ale wyżyć się za to nie dało. I właśnie aspekty finansowe były decydujące odnośnie wyboru emigracji ponad kontynuacje życia w Polsce. A czemu Australia? Znajoma tu była, poleciła, a było to jeszcze zanim Polska była w Unii Europejskiej. Wybrałem wiec Australie, spróbowałem i okazało się to strzałem w dziesiątkę. W przeciwieństwie do Polski, kraj odpowiada mi właściwie pod każdym względem – finansowym, kulturowym, klimatycznym itp. Oczywiście, na początku musiałem się do pewnych rzeczy dostosować, ale z czasem się tego wszystkiego nauczyłem. Musiałem zrestartować swoją karierę zawodową, a z czasem również zrobiłem dodatkowe studia – MBA na miejscowym uniwersytecie.

Inna sprawa, to dostosowanie się do kompletnie innej kultury. Pomiędzy Polską a Australią jest ogromna przepaść kulturowa – i nie mówię to na zasadzie, że Australia jest lepsza, ale na zasadzie, że jest po prostu kompletnie inna niż Polska czy europejskie kraje. Jej specyficzna multikulturowość, laicyzm, materializm, biurokracja oraz kultura luzu i zajmowania się głównie sobą to tylko niektóre z tych elementów. Przykładowo – każdy jeden emigrant z Polski, Czech, Słowacji miał w tym kraju problem, żeby zaakceptować tysiące, jeśli nie miliony Azjatów. Na początku potrafiło to być bardzo denerwujące. Z czasem stało się czymś codziennym, a nawet czymś co lubię. Nie ukrywam, że bardzo lubię wyskoczyć ze znajomymi Chińczykami na Yum Cha czy do jakiejś chińskiej restauracji. Jedzenie mają świetne, ich kultura oprócz ciężkiej pracy to właśnie cieszenie się jedzeniem. Zresztą byłem również kilka razy w Chinach, a że moja była żona to Chinka, to się z tym bliżej zapoznałem. Nie chciałbym tam mieszkać, ale dzięki ich kuchni, wyjazdy do Chin zawsze są fajne. Australijczycy to ludzie szanujący prywatność i zajmujący się głównie własnymi sprawami, ale jeśli trzeba stanąć mocno za swoim, staną za tym bardzo stanowczo. Osiedlowego Facebooka, jak to bywało za mojej młodości na polskich osiedlach, gdzie pewne sąsiadki wiedziały wszystko o wszystkich, zupełnie tutaj nie ma. O Australii ktoś kiedyś powiedział, że tutaj wszyscy jesteśmy Australijczykami, a jednocześnie jesteśmy Polakami, Chińczykami, Hindusami, Włochami, Anglikami, Grekami czy Libańczykami, czy jeszcze kimś innym. To również jest bardzo różne, bo nikt cię tu nie rozlicza za to, skąd jesteś i dlaczego jesteś taki, jaki jesteś. Tak naprawdę, w tym kraju czekają cię dwie bariery jako emigranta – językowa i kulturowa. Językowa jest łatwiejsza do sforsowanie. Kulturowej niektórzy nigdy nie potrafią przekroczyć.”

M.: „Ile prawdy jest w tych wszystkich opowieściach, że na każdym kroku w Australii czeka na Ciebie śmierć? Ogromne pająki, skorpiony, węże, krokodyle, meduzy? Jak wygląda codzienne życie w tym kraju?”

J.: „Mieszkam tu ponad 19 lat i jeszcze nigdy nie natrafiłem na poważne niebezpieczeństwo ze strony tutejszej fauny. Owszem, są węże, pająki, w wodzie są meduzy. Skorpionów nie widziałem, a krokodyle są w Darwin i Northern Territory. Osobiście, zawsze jestem ostrożny w okolicach lasów i krzaków, bo kręcą się tam węże, niektóre bardzo jadowite np. waz brunatny (brown snake). Kilka lat temu u mnie w firmie wąż wdrapał się na palety, na których siedzieli ludzie podczas przerw na papierosy i tam zasnął. Dla bezpieczeństwa więc nikt tam się nie zbliżał. Po jakimś czasie wąż się obudził, wyczołgał się z palet, po czym przeszedł przez płot, wspiął się na drzewo i na tym drzewie ponownie usnął. Innym razem widziałem w firmie węża wspinającego się po pionowej powierzchni, bo polował na gniazdo z pisklętami. Ten ostatni filmik jest chyba gdzieś dostępny na mojej stronie na Facebooku. Ogólnie z wężami jestem ostrożny i raczej mam podejście, aby trzymać się od nich z daleka i za bardzo ich nie analizować. Z pająkami natomiast jest tak, ze w miastach jest niewiele groźnych gatunków. Najgroźniejsze to Spider Funnel Web – trzeba się ich wystrzegać, są śmiertelnie jadowite, a od czasu do czasu kręcą się po domostwach. Dużo częstsze są tzw. redbacks, ale te małe czerwone pajączki nie maja śmiertelnego ukąszenia.

Do naszych tradycyjnych niebezpieczeństw dodałbym jeszcze płaszczki (czasem kręcą się przy plażach), rekiny (pojawiają się tu regularnie), psy dingo (uważać na nie zwłaszcza trzeba na Fraser Island), wombaty (te słodkie zwierzaki są de facto najbardziej niebezpiecznymi torbaczami), dziobaki (trucizna w pazurach). Ale tak naprawdę każde dzikie zwierzę potrafi się tu bronić, włącznie z kangurami, emu i koalami. Poczytajcie sobie np. co to jest swooping magpie, a i nawet te ptaki mają na swoim koncie ofiary śmiertelne, choć przecież nie są duże ani jadowite. Zresztą, czy w Polsce ktoś podchodzi blisko do dzikiej sarny, dzika, lisa czy żubra? A przecież czasem te zwierzęta tez podchodzą pod domostwa. A i na żmije w polskich lasach można się natknąć.

Codzienne życie nie koncentruje się więc na strachu przed tutejszą fauna. Tutejsze życie jest spokojne. Ludzie jada do pracy (posiadanie samochodu jest tu czymś standardowym i to zwykle każdy w rodzinie ma osobny), dzieci idą do szkoły. Pracuje się tu sporo, ale dużo rzeczy jest regulowanych, wiec pracodawcy nie mogą bezlitośnie wyzyskiwać. Dlatego jest dobra równowaga pomiędzy życiem zawodowym i prywatnym. W tygodniu zwykle jest to praca, powrót do domu, kolacja i do lóżka. Więcej życia dzieje się w weekendy. Australia to kraj spędzania czasu na świeżym powietrzu. Obojętne czy pójdziesz na plażę, czy na piknik, czy pojeździsz na rowerze, czy tez może na spacer w naturze (np. wypad w góry czy przedzieranie się przez park narodowy). Rodzinny grill to również cos standardowego, podobnie jak kapanie się we własnym basenie. W rodzinie jest tak, że jest czas z partnerem i rodziną, ale jest również tak, że od czasu do czasu, każdy spędza czas osobno ze swoimi znajomymi czyli tzw. girls night out lub boys night out. Jest tu również spora kultura kawy. Tzn. większość ludzi zaczyna dzień od tego napoju. Kawy w Australii jest mnóstwo do wyboru, a Australijczycy są w kwestii tego produktu bardzo wymagający. Inna bardzo popularna rzecz to stek, najlepiej taki z grilla. Rump Steak to mój ulubiony typ, sam to już od lat sobie przygotowuje. Taki lekko krwisty to ulubiona wersja moja i mojego syna. Oczywiście, wybór światowych kuchni jest tu ogromny, ale wyraźnie do przodu wybijają się włoska, grecka, chińska, hinduska i libańska.

Wakacje często są związane z wyjazdem w miejsce, gdzie są plaże i woda. Gold Coast to czołowe miejsce na lokalne wakacje, a inne lokalizacje to Sunshine Coast, Byron Bay, Port Douglas, Cairns, Mornington Peninsula, a z tych bliższych Sydney to Port Stephens (można tam wejść do wody z rekinami i płaszczkami, pogłaskać je i pokarmić), Port Macquarie czy Coffs Harbour. Osobiście uwielbiam Gold Coast (parki rozrywki plus luksusowe resorty) i bardzo lubię Port Stephens i Port Macquarie. Szczerze polecam. Za granice natomiast najczęściej jeździ się na Bali, niektóre wybierają również Fiji, Vanuatu i oczywiście Nową Zelandie. Kultura jest bardziej wyluzowana niż w Polsce czy Europie i choć częściowo jest to kwestia sytuacji finansowej, myślę, że wieloletni rozwój pozytywnej kultury ma z tym również sporo do czynienia.”

M.: „Masz do przekazania jakieś rady dla osób, którym marzy się życie po drugiej stronie kuli ziemskiej? Jak wygląda poziom życia w tym kraju, czy trudno znaleźć dobrą pracę, jak epidemia koronawirusa i mocne obostrzenia wpłynęły na codziennie życie mieszkańców?”

J.: „Każdy, kto chce wyemigrować do innego kraju (nie tylko do Australii), musi na początku zdefiniować, po co właściwie tam jedzie i dostosować swoje oczekiwania do tego planu. Czy jedziesz na dłuższe wakacje, które łączysz z pracą? Po przygodę? Czy też chcesz sobie czasowo dorobić? A może chcesz tu zostać na stale? A może po prostu chcesz spróbować jak jest i wtedy podjąć decyzje? Jest kilka możliwości, ale na pewno musisz się przygotować. Po pierwsze – finansowo. Australia to nie Londyn, do którego leci się dwie godziny i za kilkaset dolarów można w każdej chwili wrócić do Polski. Tu musisz przejść procedurę wizowa (wiza studencka, wiza emigracyjna, wiza partnerska – tych wiz jest całe mnóstwo), a dopiero po procedurze wizowej możesz tu wjechać. Sama procedura będzie trochę kosztować, więc musisz być przygotowany finansowo i przyjechać tu z oszczędnościami. Kolejna sprawa to nastawienie. Widziałem mnóstwo ludzi, którzy tu przyjechali, ale ich nastawienie było nieodpowiednie. Sporo przegrało z naturalnym rasizmem – nie umieli odnaleźć się wśród innych kultur i takie społeczeństwo było dla nich nie do zniesienia. Ale jeszcze gorzej wypadali ci, którzy przyjeżdżali tu z negatywnym nastawieniem. Nieraz było tak, że nawet kończyli w stanie depresji. Często wracali do kraju, z którego przyjechali, a czasem musieli przejść leczenie mentalne, żeby dojść do siebie, zanim wrócili. Jeśli decydujesz się na emigracje, to musisz wierzyć, ze ci się uda i być zdeterminowanym, że ci się uda. Emigracja to nie pieniądze spadające z nieba. Zanim zaczną spadać z nieba (a Australia to bardzo bogaty kraj, tylko trzeba się dobrze zakręcić), zazwyczaj przejdziesz przez kilka prac, kilka stracisz, porobisz jakieś błędy finansowe i życiowe. Trzeba umieć sobie z tym poradzić i nie poddawać się. Wreszcie dochodzi tęsknota. Może być za krajem, może być za rodziną albo przyjaciółmi. I z tym też trzeba sobie poradzić. Jest Skype, Facebook, Whatsapp… z czasem trzeba się do tego przyzwyczaić, że kontaktu face to face nie ma, a niekoniecznie trzeba dzwonić do mamy trzy razy dziennie. Najtrudniej jest, jeśli jest się w związku i jedna osoba decyduje się emigrować, a druga nie. Często nie przetrwa to próby czasu. A nawet jeśli obie osoby są tu na miejscu, emigracja ich zmienia i związek się rozpada. Swego czasu mówiono, gdy tu byłem na wizie studenckiej, że Australia to kraj rozpadających się związków. I cos w tym było… tyle, że odpowiedzialne za to były zmiany w ludziach, a nie Australia jako kraj.

Jeśli chcesz znaleźć dobrą prace, to chyba najpierw musisz zdefiniować, co to jest dobra praca. Czy chodzi o finanse? Kulturę? W jakiej firmie pracujesz? A może wszystko naraz? Każdy ma jakieś tam swoje oczekiwania od tej idealnej pracy. Finansowo? Gdy 19 lat temu wyjeżdżałem z Polski, pracowałem na uczelni jako młody człowiek na umowie na poł etatu. Gdybym porównał moje dzisiejsze zarobki z tamtą pracą 19 lat później, zarabiam około 220 razy więcej na rękę niż 19 lat temu w Polsce. Ktoś powie, że to dużo, ktoś inny może powiedzieć, że oni mogą w innym kraju zarobić jeszcze więcej. Status? Od 12 lat jestem managerem w dobrej, dużej firmie, w sumie w tej firmie pracuje od 16 lat. Niektórzy będą się z tego cieszyć, niektórzy natomiast powiedzą, że jestem tylko managerem, a nie dyrektorem. Ktoś powie, że moja praca jest pasjonująca, ktoś inny, że nudna, a jeszcze ktoś, że od strony etycznej nie mogliby takiej wykonywać. Ale jeśli założymy, że dobra praca to przede wszystkim wysokie zarobki, to w Australii liczy się przede wszystkim lokalne doświadczenie. Tak od razu takiej pracy się nie dostanie. Trzeba sobie zbudować markę na rynku pracy i szczebel po szczeblu piąć się na drabinie kariery. Albo otworzyć własny biznes. Taki najprostszy biznes to malowanie domów. Polacy w tym kraju swego czasu byli znani jako malarze – bo łatwo było ukryć godziny pracy przed Urzędem Emigracyjnym, a jednocześnie dość łatwo było się tego zawodu nauczyć. I było to nieźle płatne, więc sporo Polaków na tym zarabiało, najpierw poprzez prace dla kogoś, a potem poprzez otworzenie własnego biznesu.

A jak wyglądała tu pandemia koronawirusa? Nasze granice były zamknięte przez 2 lata i mieliśmy kilka lockdownów. Myślę, że najbardziej bolesny był ten w drugiej połowie 2021 roku, bo wydawało się, że wtedy wszystko wracało już do normy, aż tu nagle wyrwał się wariant delta i zamknięto Sydney na 3 i pół miesiąca. Zaraz po tym zamknięto Melbourne. Otwarto dopiero wtedy, gdy ponad 80% dorosłych się zaszczepiło. Myślę, że można by dużo o tym opowiadać i wiem, że wśród cokolwiek niekarnych i buntowniczych Polaków nasze metody wzbudzały duże kontrowersje. Ale od początku pandemii umarło na covid nieco ponad 18 tysięcy Australijczyków w porównaniu do grubo ponad 100 tysięcy Polaków. Teraz oczywiście cały krzyk związany z pandemia się skończył, od wielu miesięcy nie ma już po tym śladu. Ostatni raz, kiedy spotkałem się tu z restrykcjami, było w lipcu 2022, kiedy musiałem w samolocie nosić maseczkę podczas lotu na wakacje na Tasmanie. I ja sam uważam, że niektóre z tych metod były przesadzone. Ale zasady były wtedy takie, jakie były i należało się dostosować. Każdy logicznie myślący człowiek wiedział, że ten stan był przejściowy i na dłuższą metę nie dało się tak funkcjonować, wiec powrót do normalności był nieunikniony. Przez większość tego dwuletniego okresu żyliśmy tu normalnie, chodziliśmy do pracy, nawet jeździliśmy na wakacje po Australii.”

M.: „Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz ze swojej przeszłości, lub historii sportu albo całego świata, to co by to było?”

J.: „Nie jestem typem człowieka, który długo rozwodzi się nad przeszłością. To jedna z tych rzeczy, której nauczyło mnie życie w Australii. Było, minęło… warto tylko przeanalizować, czy popełniło się jakieś błędy i starać się nie popełnić ich ponownie. Gdybym mógł cos zmienić w swoim życiu, to chyba tylko jedno – że wyemigrowałbym do Australii kilka lat wcześniej. Szkoda było tracić czas w Polsce na studia, które nie gwarantowały dobrej przyszłości. Wiem jednak, ze finansowo mógłbym nie mieć wcześniej na to pieniędzy, a moje doświadczenia z przeszłości ukształtowały mnie na człowieka, którym dziś jestem. Dlatego ich nie żałuje. I myślę, że nie ma co rozwodzić się nad przeszłością, a skoncentrować się na teraźniejszości i przyszłości.”

Serdecznie dziękuję za rozmowę i przesyłam gorące pozdrowienia do dalekiej Australii!

„Moim osobistym faworytem był Brady Kurtz, ale ostatnio popadł w przeciętność.” Druga z trzech części wywiadu z Jaśkiem.

Misi: „Przejdźmy może teraz do tematów około żużlowych. Śledzisz na bieżąco wyniki najważniejszych turniejów na świecie? Masz jakiegoś swojego ulubionego zawodnika, któremu kibicujesz w każdych zawodach?”

Jasiek: „Śledzę wyniki Grand Prix, Ligi Polskiej, ale na zasadzie widza. Nie jestem emocjonalnie związany z żadnym z zawodników, ani drużyną. Oczywiście, biorąc pod uwagę przeszłość i dorastanie w Rzeszowie, śledzę wyniki tej drużyny (jest jeszcze słabsza niż była, gdy mieszkałem w Polsce).„

M.: Jak zapatrujesz się na zmagania w Polsce? Masz jakiś szczególny klub, któremu mocniej kibicujesz? Może Stal Rzeszów, klub z Twojego rodzinnego miasta?

J.: „Tak jak wcześniej mówiłem, nie czuję się związany z żadną drużyną. Sam żużel przestał być dla mnie interesujący, ale w ramach relaksu od czasu do czasu oglądam jakieś zawody na YouTube. Chętnie powracam do zawodów z lat 90-tych, gdy bylem nastolatkiem i oglądam mecze różnych drużyn.

Natomiast losy żużla w Rzeszowie śledzę oczywiście. Podziwiam takich ludzi jak Michał Drymajło, któremu chce się w to bawić. Bylem kiedyś blisko tego i im dalej w to brnąłem, tym mniej mi się to podobało. Rzeszów to specyficzne środowisko – zaściankowe, pełne minimalizmu i rzucania kłód pod nogi. To nie widać tylko w żużlu, ale czułem to m.in. wtedy, gdy tam bylem w ramach wakacji. Może tylko warto spędzać mniej czasu na dziwnych zdjęciach na mediach socjalnych panie Michale. Takie coś nie pomaga. Respekt za upór i cierpliwość.„

M.: Na co dzień mieszkasz w Australii, miałeś okazję być na żywo na jakiś miejscowych zawodach? Jak wrażenia? Czy żużel jest popularny?

J.: „W Australii na zawodach żużlowych bywałem wielokrotnie. Gdy jeszcze operował tor żużlowy w Gosford, jeździłem tam na większość zawodów. Później tor zamknięto i zajęło trochę czasu, zanim otwarto obiekt w Kurri Kurri. W Kurri bylem tylko kilka razy. Jest dość daleko od Sydney, a zawody kończą się późno, więc obawiam się jazdy z powrotem w środku nocy (mam tendencje do zasypiania przed kierownica). Bylem na jednym z turniejów Grand Prix w Melbourne. Spotkałem się z grupa starych znajomych, którzy dziś są działaczami GKSŻ. Między innymi z Piotrem Szymańskim, przewodniczącym komisji, Darkiem Cieślakiem z Rawicza i Maćkiem Polnym z Gdańska. Jechali wtedy z reprezentacją juniorów na DMŚJ do Mildury. Poznałem również zawodników – Bartka Zmarzlika (dzięki za pamiątkową kurtkę), braci Pawlickich, Maksa Drabika i Pawła Przedpełskiego. Byli wtedy juniorami i dopiero zaczynali swoje kariery.

Zawody Grand Prix przyciągnęły sporo widzów, choć jak na warunki australijskie, tej publiczności może być dużo więcej. Etihad Stadium w Melbourne mógł bodajże pomieścić ponad 50 tysięcy ludzi, a zapełniony był może w połowie. Dla porównania – mecze NRL, zwłaszcza te najwyższej marki przyciągają pełne stadiony (np. ANZ Stadium w Sydney może pomieścić ponad 70 tysięcy ludzi), a wszystkie bilety rozchodzą się w przedsprzedaży.

Mniejsze turnieje to taka zabawka dla tych, którzy to po prostu kochają. Fajny piknik z zawodami żużlowymi w tle. Kilkuset widzów, czasem może trochę więcej. Zresztą stadiony nie pomieszczą tu wiele więcej. Stadion w Kurri Kurri nie ma ławek, ani krzesełek, więc gdy tam byłem, przyniosłem moje składane krzesło, do tego jedzenie i picie w moim esky i można sobie zaliczyć fajny wieczór. Szkoda, ze Kurri Kurri jest tak oddalone. Zdecydowanie bliżej jest tor w Nepean, ale to jest raczej tor treningowy. Nepean to na tę chwilę jedyny czynny tor żużlowy w Sydney. Niby jest tor w dzielnicy Parramatta, ale żużla klasycznego tam nie ma (choć ktoś chyba próbował go niedawno zorganizować).”

M.: „Co jakiś czas pojawia się kolejny „młody Kangur”, którego marzeniem jest powtórzenie sukcesów innych wielkich Australijczyków. Jest w tym momencie ktoś taki, może mniej znany w Polsce, który za parę lat będzie pukał do drzwi światowej czołówki?”

J.: „Myślę, że ci, którzy obecnie jeżdżą w Europie, maja taka szanse, ale musza odpowiednio to sobie wszystko poukładać. Moim osobistym faworytem był Brady Kurtz, ale ostatnio popadł w przeciętność. Czasami jest tak, że młody zawodnik musi pojeździć parę lat, żeby przebić się do ścisłej czołówki. Świetnym przykładem jest Jason Doyle, który tak naprawdę blisko trzydziestki zaczął być zawodnikiem ze ścisłej czołówki światowej. Teraz z tego młodszego pokolenia na pewno Jaimon Lidsey (miał słabszy sezon 2022), Keynan Rew (szkoda, ze się porozbijał), a z tych, co dopiero zaczynają? Dopóki nie wyjada do Europy i się tam nie przetestują, niewiele z tego będzie.

Te młode kangury będą pojawiać się regularnie, bo tutaj młodzi ludzie idą do pracy i zarabiają sobie na używany sprzęt i tak zaczynają swoja karierę. A że regularnie pracują szkółki w Somersby, Gillman, to i ciągle pojawiają się nowi zawodnicy na horyzoncie.

Jako ciekawostkę dodam, ze wielu zawodników uprawia tu żużel w ramach amatorki i jest co najmniej kilka klas motocykli, na których można jeździć. Nie chodzi tu tylko o pojemność silnika, ale również o kształt motocykla. Ciężko by mi było to wyjaśnić. Musiałbym chyba porobić parę zdjęć np. na treningu w Nepean i pokazać.”

M.: „Żużlowy mecz Polska – Australia. Za kim serce Jaśka bije mocniej, komu kibicuje?”

J.: „Z Polska nie łączy mnie nic. Dorastałem tam, mieszkają tam moi rodzice i rodzeństwo, ale poza tym, nie mam z tym krajem nic wspólnego. Przez 19 lat bylem tam dwa razy – raz na 2.5 tygodnia i raz na półtora tygodnia. Australia to mój kraj i mój dom, gdzie mieszkam całe swoje dorosłe życie. Zawsze w takich meczach jestem za Australia, ale nie czarujmy się – na dzisiejsze czasy Polska dominuje w światowym żużlu i powinna za każdym razem to wygrać.”

Koniec sezonu dla Red Sox. „Potencjał mieliśmy znacznie większy”

Red Sox jest jedną z kilku drużyn, która już w pierwszej połowie lutego zakończyła sezon ’15 w Internet Speedway Quiz. Trener „Czerwonych Skarpetek” nie ukrywa, że mocno ich plany zweryfikowała strata jednego z liderów

Cinek: Red Sox zbudowało na ten sezon skład w oparciu o doświadczonych zawodników. Był bosky, Jessup, Strc, Witek, a do tego mocno goście, jak Kwiti, Hucik, czy Osvald. Tymczasem rozgrywki kończycie na przedostatnim miejscu. Cytując Stefana Siarzewskiego, „Co się stało, że się zesrało?”.


Witek, trener Red Sox
: Doskonale zdawałem sobie sprawę, o co w tym sezonie walczymy. Po dosyć niespodziewanym odejściu Guru nie miałem szans na to, by ściągnąć kogoś na jego miejsce. Takie są jednak realia transferowe w ISQ i nie ma przebacz, nawet jeśli wydawałoby się, że pewne drużyny ze sobą współpracują. Celem była dobra zabawa i bawiliśmy się świetnie. W końcówce sezonu zrealizowaliśmy nasz cel, jakim było zajęcie miejsca przed White Sox. Potencjał mieliśmy jednak zdecydowanie większy i szkoda, że sezon zakończył się dla nas już w lutym.

Średnie biegowe na poziomie 1,6-1,7 punktu na wyścig nie są szczytem marzeń dla zawodników. Z drugiej strony tylko dwóch zawodników kończy rundę zasadniczą ze średnią powyżej dwóch punktów na bieg. Czy to też pokazuje, że to jednak nie Red Sox takie słabe, a liga wyrównana?


ISQ tak się wyrównało, że te średnie dają miejsce w TOP 10. Red Sox nie było i nie jest słabą drużyną. Brakowało nam jednak równej formy liderów. Zwłaszcza ja miałem kryzys formy na starcie sezonu i zawaliłem kilka meczów. Liga stała się strasznie wyrównana i każdy może wygrać z każdym.

À propos statystyk, to warto zauważyć, że waszego lidera, którym był Strc od zawodnika drugiej linii dzieliło niespełna 0,3 punktu. Miejsc aż szesnaście. Ścisk między czołówką ligi, a środkiem stawki ogromny.

Red Sox to też wyrównana drużyna. Każdego z naszych zawodników stać na to, by być liderem zespołu w którymś z meczów. To jest nasza siła, ale jednocześnie problem. Brakuje ustabilizowania indywidualnej formy do tego, by walczyć o medale w ISQ.

W tym sezonie nie ma w naszych rozgrywkach ligowych zarówno spadków, jak i awansów. To chyba jedyny pozytyw, jeśli chodzi o Red Sox?

To sezon przejściowy, w którym Zarządowi nie udało się skompletować 8 drużyn w I lidze. Nie mieliśmy presji dotyczącej utrzymania i przynajmniej wyszedł nam sezon zabawy. Choć są w quizie osoby, które nie wierzą w to, że można się tu bawić, ale my się bawiliśmy. Były mecze bardziej nerwowe, ale gdy emocje opadły, to tylko śmialiśmy się ze wszystkiego. I o to chodzi.

Gdyby jednak takowe obowiązywały, to wyobrażasz sobie Red Sox w 2. lidze?

Nie wyobrażam sobie Red Sox w II lidze, ale jeśli byśmy kiedyś spadli, to podejmiemy rękawicę. Będę nieskromny, ale Red Sox to wielki klub, dwukrotny mistrz ISQ i jego miejsce jest w gronie najlepszych drużyn ligi. Do tego będziemy dążyć i wkrótce wrócimy do gry. Choć niektórzy wieszczą nam problemy, to uspokajam: nie martwcie się o nas. Będzie dobze.

Kto wie, jakby wyglądała wasza sytuacja, gdyby nie trzy minimalne porażki – w 8. i 11. kolejce, kiedy przegraliście dwoma oczkami i w 12. – trzema. Kilka cennych punktów przeszło wam koło nosa. oraz: Któregoś z tych meczów szczególnie mocno żałujesz, że nie udało wam się wygrać?

Mamy na swoim koncie kilka minimalnych porażek. W decydujących biegach pojawiały się literówki, błędy. Trudno, takie życie. Raz na wozie, raz pod wozem. Żałuję przegranych meczów na początku sezonu czy remisu z BF. Moglibyśmy w nich zdobyć kilka punktów, które ustawiłyby nam sezon. Szkoda też porażek w 11. i 12. kolejce z Champions Team i Fajrant Team. To w zasadzie przypieczętowało nasz los.

Zdaję sobie sprawę z tego, że rozmawiamy zaraz po waszym ostatnim meczu, ale czy gdzieś już masz pierwsze wnioski z tego sezonu w swojej głowie?

Wnioski są, ale najpierw musimy je omówić w drużynie. Mogę powiedzieć jedynie, że bez treningów nic nie będziemy znaczyć.

Jako trener Red Sox miałeś do swojej dyspozycji w sumie aż trzynastu zawodników. Posiadanie tak szerokiego składu daje jakiekolwiek atuty, czy to jednak ciągły ból głowy, bo miejsc na mecz ligowy masz tylko sześć?

W kadrze było nas trzynastu, ale to pewnego rodzaju zabezpieczenie na ewentualne problemy kadrowe, które w pewnym momencie nam groziły. Mieliśmy podstawową szóstkę, która była niemal na każdym meczu, skład uzupełnialiśmy dwoma gośćmi. Był ból głowy jedynie przy wyborze gości na mecz.

„Fajnie to wszystko wspominam. Rozrywka była znakomita” – pierwsza część rozmowy z byłym zawodnikiem ISQ – Jaśkiem czyli Dominikiem Januszem.

Misi: „Witaj Jaśku, a właściwie Dominiku! Rozmowę zacznijmy może od samych początków naszej wspaniałej zabawy, czyli 1 sezonu ISQ. W jaki sposób natrafiłeś na informacje o ISQ i czemu dołączyłeś akurat do zespołu Jasol Racing?”

Jasiek: „Pamiętam, ze ktoś założył temat o ISQ na forum Sportsboard.pl. W tym samym czasie na czatach prowadzono transmisje live ze spotkań żużlowych, podając wyniki z całej Polski.  Ludzie zaczęli się zbierać na czatach, a po skończonych transmisjach niektórzy zostawali na czacie dłużej i ktoś wrzucał losowo pytania, na które próbowali wszyscy odpowiadać. W ten sposób prowadzono rekrutacje do quizu ISQ, który w tamtym czasie był w powijakach. Ja dołączyłem do quizu już w trakcie pierwszego sezonu. Moje pierwsze zawody to był jakiś mecz towarzyski, w którym w czterech startach zdobyłem bodajże 6 punktów. Później wziąłem udział w kilku innych turniejach i zawsze meldowałem się w pierwszej trójce. Stąd zainteresowanie moja osoba. Nie pamiętam już kto zaprosił mnie do zespołu Jasol Racing (być może był to trener tej drużyny, a być może któryś z zawodników), ale jestem przekonany, ze był to ktoś z Rzeszowa. W tamtym czasie jeszcze mieszkałem w Polsce, więc pracowałem jako dziennikarz m.in. w Radiu VIA i Tygodniku Żużlowym. Bylem na bieżąco ze wszystkim co się dzieje w świecie żużlowym, do tego od lat potrafię bardzo szybko i dokładnie pisać na klawiaturze, co w połączeniu z bardzo dobrą pamięcią dało mi podstawy do tego, żeby zaistnieć w lidze na wysokim poziomie.”

M.: „Aktualne ISQ różni się ogromnie od tego, które pamiętasz Ty. Powiedz proszę, co wtedy, w tych pierwszych sezonach, było największą bolączką w Quizie, co Ciebie wkurzało najbardziej, a co sprawiało, że chętnie zasiadałeś wieczorami przed komputerem.”

J.: „Robiłem to chętnie, bo była to dla mnie fajna rozrywka i relaks. Wszyscy się fajnie bawiliśmy, była dobra, przyjazna atmosfera. Było to coś nowego, wiec kręciło praktycznie wszystkich. Nie podobało mi się natomiast, jak często były problemy z czatami. Lagowanie, problemy z Internetem i wreszcie same czaty, które czasami po prostu przestały działać w środku biegu czy meczu. Bardzo to utrudniało grę i nieraz wielu zawodników potraciło punkty z tego powodu.„

M.: „Od początku byłeś wyróżniającą się postacią w Quizie,  najskuteczniejszy zawodnik w lidze, dwukrotny indywidualny mistrz. Można by rzecz, że byłeś prawdziwym dominatorem ówczesnych czatów. Jak wspominasz tamte czasy i co wpłynęło na Twoją zmianę klubu w 3 sezonie? Zamieniłeś JR na RKS Hetman.„

J.: „Moje relacje z RKS Hetman były cokolwiek skomplikowane. Było to w tym samym czasie, gdy jako dziennikarz napisałem ileś tam artykułów o agresywnej publiczności w Gdańsku. Problem polegał na tym, ze RKS Hetman to w większości byli gdańszczanie, wiec bodajże w drugim sezonie ISQ, gdy również bylem sędzia quizu, doszło do jakiegoś meczu, który przegrali, a po którym wielu z nich miało do mnie ogromne pretensje – o pytania i ogólnie o wszystko. Paradoksalnie, kiedy powyrzucali z siebie, co im leżało na sercu, atmosfera się oczyściła i z czasem zaczęło się to poprawiać. Pod koniec drugiego sezonu RKS przegrał walkę o mistrzostwo ligi i wtedy ich ówczesny trener – Thomas, który również był byłym adeptem szkółki w Gdańsku – zaczął rozmowę ze mną o zasileniu Hetmanów, aby w sezonie 3 zdobyć mistrzostwo ligi. Wtedy dołączyłem do zespołu, ponieważ Jasol nie za bardzo miał skład, żeby powalczyć o medale, a ja chciałem walczyć o najwyższe cele – nie tylko indywidualnie, ale również drużynowo. Mimo ambitnej postawy z RKS Hetman w sezonie 3, zdobyliśmy tylko brązowe medale.

W barwach Jasol Racing myślę, że zaznaczyłem swoją obecność w sezonie 1 w zremisowanym meczu z późniejszymi mistrzami Kamrati (składającej się z grupy ludzi z PZLD – starej e-mailowej listy dyskusyjnej z lat 90-tych). W decydującym 15 biegu wygrałem, za mną był partner z drużyny i w wyniku tego 5-1 był remis w całym meczu. Myślę, ze był to pewnego rodzaju decydujący moment w mojej karierze, bo Kamrati mieli świetny zespól, pełen ludzi z ogromnym doświadczeniem w światku żużlowym.

Indywidualnie to była zupełnie inna historia. Wygrywałem mistrzostwo indywidualne, wygrywałem Zloty Kask i cale mnóstwo turniejów indywidualnych. Zapamiętałem wygraną w Złotym Kasku, który wtedy składał się z czterech turniejów. Takie mini Grand Prix. W pierwszym turnieju zająłem trzecie miejsce, a z jakichś powodów nie mogłem pojawić się na drugim turnieju. Wyglądało na to, że było właściwie po sprawie, ale że lubiłem bawić się w ISQ, to na kompletnym luzie pojechałem w trzecim turnieju. Ten turniej wygrałem, a prowadzący ChrisKZ potracił sporo punktów. Okazało się wiec, że niespodziewanie miałem nadal szanse na wygrana. Wystartowałem więc w czwartym turnieju. Nie wystarczyło tam wygrać, ale liczyć również na wpadkę rywala. Moje zwycięstwo przyszło mi dość spokojnie, a rywal wyraźnie miał tego dnia zły dzień i od początku tracił punkty. Ostatecznie więc wygrałem cykl, mimo absencji w jednym turnieju.

Tak naprawdę zdobyłem więcej tytułów zarówno indywidualnie i drużynowo, ale do tego przejdziemy w kolejnych pytaniach.”

M.: „Dlaczego Twoja przygoda z ISQ skończyła się po 3 sezonie, co się wtedy wydarzyło? Nie brakowało Ci emocji związanych z rywalizowaniem z innymi?”

J.: „I tutaj dochodzimy do komplikacji. W pewnym momencie fajna zabawa zaczęła się przemieniać w politykę i walkę o władze. Zacznijmy od tego, ze quiz ISQ miał tak naprawdę czterech założycieli, którzy w jego pionierskim czasie stworzyli strukturę i regulamin. Mimo to jeden z tych założycieli postanowił obwołać się ojcem quizu. Ksywka – Misiek. Przez grzeczność nie wymienię go z imienia i nazwiska, bo był wtedy 17-letnim dzieciakiem, żyjącym w trochę wyimaginowanym świecie i wielu rzeczy jeszcze nie rozumiał. I choć myślę, że częściowo było to spowodowane tym, że miał z nich wszystkich najwięcej czasu, z czasem zaczął tej władzy nadużywać. Sam quiz miał oczywiście pewne wady, które on starał się wyeliminować, ale zabierał się za to w bardzo zły sposób. Po sezonie 3 rozgrywano Ligę Miast i cos się wtedy wydarzyło – niestety nie potrafię powiedzieć, co dokładnie, bo już wtedy bylem w Australii. Ale właśnie Thomas – trener RKS Hetman i jeden z czterech założycieli quizu – powiedział mi wtedy o rozłamie. Cześć ligi opuściła główny nurt ISQ i stworzyła drugi nurt. Tak wiec powstały „Liga Miśka” i „Liga Jaśka i Thomasa”. Na tym jednak się nie skończyło. Wielu graczy nie chciało wybierać pomiędzy ligami, więc chętnie startowali w obydwu. Misiek jednak chciał wyeliminować buntowników, więc stworzył w swojej lidze zasadę, że zawodnicy musieli wybrać, w której lidze chcą startować. Pogorszyło to wtedy atmosferę między dwiema ligami i pogłębiło rozłam. Ponieważ nigdy nie chciałem startować w jego lidze (umówmy się, że nasze poglądy na wiele spraw mocno się różniły, o czym zresztą otwarcie w prywatnych rozmowach miedzy sobą mówiliśmy), zdecydowałem się kontynuować w lidze buntowników, do której przeszedł również cały zespól RKS Hetman. To właśnie w tej lidze buntowników zdobyłem złoto drużynowo z Hetmanami jak również trzeci tytuł indywidualnego mistrza. Po sezonie 4, który już odjechałem z Australii, zacząłem się oddalać od quizu i choć jeszcze bodajże jeden sezon przejechałem, potem się z niego wycofałem. Częściowo z powodu różnicy w czasie, a częściowo z powodu oddalenia się od Polski i światka żużlowego. Tak przy okazji – przejrzałem statystyki historyczne ISQ, które mi przesłałeś. Jeśli doliczyłbym sobie ten trzeci tytuł indywidualny z ligi po rozpadzie, to wygląda na to, ze nikomu do dziś nie udało się zbliżyć do tego osiągniecia, co jest dla mnie zaskoczeniem. Z relacji wiem, że później w głównym nurcie ISQ (tzn. ISQ Miska) działy się niedobre rzeczy. Zawodnicy byli wyrzucani z ligi, zawieszani i później decydowali się kończyć kariery, sfrustrowani tym, jak zmieniła się cala zabawa. Nie o to chyba w tym wszystkich chodziło. Sam Misiek tez z czasem się z tego wszystkiego wycofał, ale co niektórzy kontynuujący ligę też chyba za bardzo próbowali imitować jego metody. Po skończeniu jazdy w ISQ miałem kontakt z rożnymi osobami, ale z czasem każdy poszedł w swoim kierunku. Czasami namawiano mnie do jazdy, udzieliłem kilku wywiadów, a tak naprawdę uświadomiłem sobie, że bylem tzw. zawodnikiem spełnionym. To znaczy – osiągnąłem bardzo wiele (bez względu co wliczymy w oficjalne osiągniecia, a co nie) i po prostu nie bardzo miałem już motywacje, aby to kontynuować. Ale przyznaje – fajnie to wszystko wspominam. Rozrywka była znakomita.”

M.: „Utrzymujesz jakieś znajomości z osobami, które wtedy poznałeś? Wspominasz kogoś najmilej, chciałbyś kogoś pozdrowić?”

J.: „Wstępnie jakiś tam kontakt był, ale z czasem umarł. Zresztą, mieszkam ponad 19 lat w Australii i nie tylko z ludźmi z ISQ, ale ogólnie większość moich polskich kontaktów umarła. Cześć z tych ludzi jest w moich kontaktach na mediach socjalnych (mam duży profil na Facebooku z kilkoma tysiącami zdjęć z moich podroży po Australii i dookoła świata), więc czasem ktoś się odezwie. Ogólnie jednak było tak, że z czasem każdy z nas zaczął dorosłe życie i były inne priorytety. Szczególne pozdrowienia dla tych, z którymi spędziłem dobry czas w lidze. Trzy ksywki, które przychodzą mi na myśl to Thomas, Raven i Loram. Trzech świetnych zawodników i podczas ligi to właśnie z nimi bylem najbliżej. Loram – pamiętasz derby z Tarnowem i jak doprowadziłem unistów do łez? To był klasyk! I ten niesamowity ostatni bieg.„